poniedziałek, 21 grudnia 2015

Straszny dwór

Niedoceniane piękno
Po sobotnich emocjach związanych z powrotem Gwiezdnych wojen na wielki ekran przyszła nie mniej emocjonująca niedziela, a wraz z nią wieczór w Operze Krakowskiej. Tym razem jednak nie poddałem się czarowi opery włoskiej, która przecież dominuje w tym gatunku, a czemuś zgoła bliższemu polskiej wrażliwości. Po raz pierwszy wystawiona na deskach warszawskiego Teatru Wielkiego w 1865 roku opera "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki, łącząca w sobie zarówno elementy romantyczne jak i komediowe, o mocnym patriotycznym zabarwieniu wciąż urzeka odbiorcę. Urzekałaby bardziej, ale o tym za chwilę. Najważniejsze jest to, że wciąż wystawiany utwór Moniuszki tak wspaniale pokazuje to o czym zapominamy - piękno polskiego folkloru, naszych ludowych strojów, żywiołowej , ale i romantycznej muzyki.

Tajemnica dworu
W strasznym dworze dusze czyśćcowe znalazły swój dom. Tak przynajmniej twierdzą ludzie, którzy o tym miejscu słyszeli, wszakże opowieści o duchach wszyscy lubią więc w świat posyłają każdą jaką usłyszą. Taką też opowieść upiorną słyszą od Skołuby (Wojciech Śmiłek) zaprzysięgli kawalerowie Zbigniew (naprawdę dobry, wręcz zaskakująco dobry Szymon Komasa) i Stefan (Tomasz Kuk - klasa sama w sobie). Bracia wróciwszy z wojaczki poprzysięgają pozostać w wolnym stanie, plany jednak co do dzielnych wojaków są inne. Cześnikowa (Małgorzata Ratajczak) chce ich wydać za upatrzone przez siebie panny. Stefan i Zbigniew, pomimo powziętej przez siebie przysięgi, trafiają pod dach gdzie powab Jadwigi i Hanny zaczyna na nich działać. Aby spełnił się zamysł Cześnikowej, aby bracia wyszli za te panny, które ona sama wybrała musi dzielnych mężów jakoś skompromitować przed ojcem Hanny i Jadwigi - Miecznikiem (Adam Szerszeń). A czyż nie ma większej hańby dla żołnierza niż tchórzostwo, niż lęk przed duchami starych prababek i duszy uwięzionej w starym zegarze? 

Jak wyszło?
Nie zawiedli moi faworyci Katarzyna Oleś-Blacha jako Hanna i wspominany już Tomasz Kuk. Także Monika Korybalska w partii Jadwigi oraz Krzysztof Kozarek jako przekomiczny Damazy przekonująco oddali cechy swoich postaci. Brawurowo odtańczony na końcu utworu mazur to już wręcz legendarna pozycja, zepsuć go to byłby grzech. Był świetny! Scenografia i stroje pierwsza klasa. Zespół Opery Krakowskiej zawsze dba, aby te elementy ze sobą współgrały, by cieszyły oko jednocześnie nie przytłaczając przesłania dzieła. Piękne kontusze, wspaniałe suknie, gra światła i nieprzesadne zagęszczenie dekoracjami sceny oddały klimat dzieła. Orkiestra pod batutą Bartosz Żurakowskiego, jak zwykle wzniosła się na wyżyny profesjonalizmu, nie jestem tylko pewny czy zawsze tempo było odpowiednie. Miałem wrażenie, że momentami dyrygent szarżuje, że śpiewacy próbując nadążyć porzucają dbałość o zrozumiałość tekstu. I to jest kolejna sprawa warta poruszenia. Napisałem we wstępie, że utwór urzekałby bardziej i to prawda. Urzekałby bardziej, gdyby tekst był podany czytelnie, a z tym było wyjątkowo ciężko, szczególnie w partiach chóralnych i scenach zbiorowych. Szkoda, że nie pokuszono się o wyświetlenie tekstu jak to przyjęło się w operach niepolskojęzycznych. 

INFO
Tytuł: "Straszny dwór"
Kompozytor: Stanisław Moniuszko
Libretto: Jan Chęciński
Reżyseria: Laco Adamik
Scenografia: Barbara Kędzierska
Kierownictwo muzyczne: Bartosz Żurakowski

czwartek, 26 listopada 2015

Odcienie miłości

Z kronik dyskryminacji
To że dyskryminacja ma długie i niechlubne tradycje niemalże w każdym kraju na świecie jest przykrym faktem, który może i nie wszyscy dostrzegają, ale z którym należy się zmierzyć. Dyskryminacja z powodów rasowych rozumianych jako przynależność do określonego plemienia bądź zwyczajnie z powodu innego koloru skóry, dyskryminacja grup religijnych i wyznaniowych bądź ta, na którą dziś szczególnie w krajach wysoko rozwiniętych zwraca się uwagę dyskryminacja ze względu na orientacje seksualną była już przedmiotem wielu dyskusji. Zmieniło się wiele, jednak wciąż ten temat jest żywy także w literaturze. To co powinno być zapomniane raz na zawsze już wieki temu żyje i ma się dobrze. Jednym z rozdziałów niechlubnej kroniki dyskryminacji jest czas segregacji rasowej w Stanach Zjednoczonych, który stał się kanwą dla powieści Alice Walker zatytułowanej Kolor purpury, książki w której dyskryminacja rasowa przeplata się z subtelnym opisem miłości lesbijskiej.

Purpura
Tytułowy kolor purpury ma być metaforą miłości lesbijskiej, która niespodziewanie łączy dwie bohaterki. Celia, poniżana i bita przez męża Albera, ulega niezwykłemu czarowi niezwykle magnetyzującej kobiety Cuksy Avery. Cuksa, niegdyś ukochana Alberta, prowadzi artystyczny tryb życia śpiewając w lokalach, uwodząc mężczyzn swoim głosem i niezależnością, jednak kiedy zapada na zdrowiu wszyscy się od niej odwracają. Pod swój dach zabiera ją Albert, aby tam oddać Cukse pod troskliwą opiekę Celii. Tutaj uderza potworny dysonans w traktowaniu obu kobiet przez Alberta. Dla Cuksy jest kochający i oddany dla Celi jest utrapieniem, bije ją i poniża tylko po to by zaznaczyć swoją pozycję w domu. Bohaterka szybko zauważa, że uczucie jakim darzy Cuksę jej mąż jest podobne do tego, które ona sama do niej żywi...

Emocje
Cały wachlarz emocji towarzyszył mi przez całą lekturę Koloru purpury. Od wściekłości i niedowierzania do śmiechu. Alice Walker obmalowała obraz niezwykłej murzyńskiej społeczności, która będąc patriarchalna dla kobiet ma tylko pogardę. Kobieta, w powieści Walker, jest obiektem szykan ze strony mężczyzn i to nie tyko tych białych, ale przede wszystkim kolorowych. Niezwykła brutalność kontrastuje z obrazem miłości rodzącej się między kobietami. Język, jakim opowiedziana jest historia, stylizowany na mowę niewykształconej dziewczyny z prowincji chwilami bawi do łez lecz są to często łzy żalu i zwątpienia.

INFO
Autor: Alice Walker
Tytuł: "Kolor purpury"
Wyd.: Muza, Warszawa 2003
Il.str.: 260
Cena: 20,90 zł

wtorek, 17 listopada 2015

Król Roger

Orientalne inspiracje, a właściwie o tym jak wstęp napisało życie...
Miałem zacząć mniej więcej tak: orient oraz odwołania do starożytności także w kulturze polskiej zadomowiły się na dobre. I tak, bla, bla, bla dalej miał nastąpić pełen emfazy i uczonych słów potok zdań mądrych i zwięzłych, jednak to wszystko okazuje się bezcelowe. Ciekawsze wszakże będzie streszczenie tego co mnie spotkało zanim (cudem!) zobaczyłem "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego na deskach Opery Krakowskiej. Opowieść to z dreszczykiem o tym, jak stojąc w kolosalnym korku odchodziłem od zmysłów, nie wiedząc co począć, czy wysiąść czy też modlić się żeby ten korek się odkorkował, żeby wyskoczył z hukiem jak zatyczka najlepszego szampana i wszystko wreszcie ruszyło. Nie ruszyło... Ryzykując wyplucie płuc wysiadłem i rzuciłem się do biegu. W błędzie będzie ten, który pomyśli, że szkoda było mi pieniędzy wydanych na bilet bezpowrotnie w przypadku spóźnienia utraconych. Biegłem motywowany nie kwestiami finansowymi, ale artystycznymi wszakże to sam Mariusz Kwiecień - solista Metropolitan Opera w Nowym Jorku - miał tego wieczoru wcielić się w rolę króla Sycylii Rogera. Dobiegłem łapiąc po drodze kolejny autobus, jednak dystans od ulicy Kamieńskiego do Centrum Kongresowego ICE pokonałem biegiem. Płuca wyplułem, a do opery wpadłem z rozwianym włosem o 18:27 - spektakl ruszył w trzy minuty później, warto było biec ze łzami w oczach, z posmakiem krwi w ustach i zdążyć na to co zobaczyłem.

Roger
Rozwodzenie się nad samą treścią opery byłoby niepodobieństwem. Utwór Szymanowskiego tak przepełniony jest wszelakimi odwołaniami i podtekstami, że sama akcja w połączeniu z doskonałą muzyką (orkiestra opery pod batutą Łukasza Borowicza) jest tylko narzędziem blednącym w porównaniu z możliwościami interpretacji dzieła. Losy króla Sycylii Rogera (znakomity Mariusz Kwiecień), którego życie zostaje zburzone przez pojawienie się heretyka Pasterza (Pavlo Tolstoy) stawiającego się na równi z Bogiem zostały przedstawione wręcz doskonale. Postacie są żywe i niejednoznaczne, a ich dylematy trafiają do odbiorcy. Partie chóralne w połączeniu z elementami muzyki orientalnej i scenografią budują niezwykły mistyczny wręcz metafizyczny klimat. Przegrany pojedynek Rogera o rząd dusz z Pasterzem, także o swoja żonę Roksanę (niezastąpiona Katarzyna Oleś-Blacha, uwielbiam ją!) wydaje się być wciąż aktualną alegorią zmagań człowieka z samym sobą, swoimi pokusami, ułomnościami, ale i duchowością. Finał opery wbija w fotel, a jego niejednoznaczność może powodować poczucie zagubienia. 

Wrażenia
Pytacie o wrażenia? Ciężko to opisać bo "Król Roger" doskonale wpisał się w moje zainteresowania i wrażliwość. Odwołania do orientu, mitologii, filozofii i religii w oprawie nastrojowej, chwilami bardzo podniosłej i pełnej patosu muzyki trafiły w samo sedno. Uwspółcześniona inscenizacja "Króla Rogera" autorstwa Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej, nie zburzyła specyficznego klimatu utworu Szymanowskiego, a poruszyła w subtelny sposób dylematy ciągle nam towarzyszące.

INFO
Tytuł: "Król Roger"
Kompozytor: Karol Szymanowski
Libretto: Jarosław Iwaszkiewicz, Karol Szymanowski
Reżyseria i kostiumy: Michał Znaniecki
Kierownictwo muzyczne: Łukasz Borowicz
Scenografia: Luigi Scoglio
Choreografia: Diana Theocharidis

piątek, 16 października 2015

Na wdechu o Polsce

Jak było kiedyś, jak jest teraz?
Rozważania o Polsce i polskości, o tym kto zasługuje, a kto nie, na miano prawdziwego Polaka, towarzyszą nam właściwie codziennie - szczególnie jednak w sytuacjach kryzysowych i chwilach przełomowych. W gorącym przedwyborczym okresie trwa prawdziwa olimpiada, w której nagrodą jest tytuł Prawdziwego Polaka. Wylicza się przymioty takowego osobnika przy okazji szukając wzorca polskości. Wzorca, niczym wzorzec metra, godnego umieszczenia w francuskim Sevres. Pułapką polskości można nazwać, tę w zasadzie, beznadziejną pogoń za czymś co jest bardzo płynne, za czymś co każdy z nas definiuje po swojemu. Witold Gombrowicz w Trans-Atlantyku naszkicował obraz Polaka na emigracji, obraz groteskowy i niepochlebny. Wliczając ułomności własnego narodu, nawiązując do jego fobii i urojeń naraził się wielu, ale czy nie miał racji?

W Polsce wojna, a w Argentynie?
Historia to w gruncie nieskomplikowana o mężczyźnie, który w chwili narodowej próby, jaką jest niewątpliwie napaść nazistowskich Niemiec na Polskę w 1939, postanawia skorzystać z okazji i uniknąć wojennej zawieruchy pozostając w odległej Argentynie. Już na początku swojej przygody w nowym otoczeniu musi zmagać się z narodowymi demonami. Bo jak tu inaczej nazwać przyrodzony przymus powrotu do kraju, do rzucenia się w wir walki, chęć poświęcenia swojego życia dla ojczyzny, którym cechują się Polacy, a którego bohaterowi Gombrowicza brak? Nie chce wracać, nie śpieszno mu umierać za ojczyznę, chce żyć w nowym miejscu i tu znowu kolejny problem - jak wytłumaczyć polakom osiadłym w Argentynie fakt, iż nie wsiadł na statek powrotny do Europy, by pomóc udręczonej Polsce? Gombrowicz (bo tak nazywa się bohater) miota się z pobudek czysto finansowych między polską elitą zamieszkującą Argentynę, a jawnie homoseksualnym Gonzalem - magnatem finansowym. Gardzi polską martyrologią, ciągłym życia poświęceniem i uświęcaniem narodowych dramatów. Jest też nieufny wobec Gonzala, który w sposób wyjątkowo dosadny poniewiera obraz prawdziwego mężczyzny będąc jego jawnym zaprzeczeniem. Kolejne absurdalne sceny, napisane jakby na jednym wdechu mają obnażać wszystko to co zostawił za sobą Gombrowicz opuszczając Polskę wliczając w to jej pretensje do jego życia. 

Jednym tchem
Książka jest niebywale dynamiczna, sprawia wrażenie napisanej za jednym zamachem, wręcz na jednym wdechu i tak też się ją czyta. Za jednym zamachem można pochłonąć całość lecz sama w gruncie rzeczy nieskomplikowana opowieść zasługuje na chwilę namysłu. Warto podczas lektury zatrzymać się i zastanowić o czym tak naprawdę Gombrowicz pisze. Czy groteskowe obrazy, sceny wyjątkowo absurdalne pod względem samych wydarzeń, ale i języka jakim zostały opisane nie są nam znane z innych dzieł. Najzabawniejsze jest jednak chyba to, że obraz polskości, od której tak mocno odżegnuje się Gombrowicz jest nadal bardzo aktualny. Przecież słyszymy z ust polityków, którzy tak chętnie decydują o losie maluczkich, że dla Polski warto się poświęcać, ciągle słyszymy, że Polska to, a Polska tamto i aż się chce zapytać kiedy to wreszcie Polska będzie dla Polaków, a nie na odwrót... I to ciągłe stawianie się w pozycji gorszego, ciągle do czegoś aspirującego narodu. Tak jakby Polak nie mógłby być Polakiem tylko musiał wiecznie aspirować do bycia czymś więcej niż rzeczywiście jest. 

INFO
Autor: Witold Gombrowicz
Tytuł: "Trans-Atlantyk"
Wyd.: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
Il.str.: 152
Cena: 26,90 zł

poniedziałek, 28 września 2015

Sceny z życia bohemy


Sceny liryczne z życia paryskiej cyganerii
Można by pomyśleć, że na świecie nigdy nie było nic lepszego od życia paryskiej bohemy artystycznej. Szczególnie z naszej perspektywy takie życie rozpostarte pomiędzy codzienną rutyną, a obcowaniem ze sztuką, jej tworzeniem, może wydawać się wielce pociągające. Piękne uliczki Paryża skąpane w wieczornym świetle latarń, magia Montmartre, dzieła wielkich malarzy to obrazy, które jako pierwsze przychodzą na myśl gdy słyszymy o paryskiej cyganerii. Na pierwszy rzut oka nie widać egzystencjalnego bólu, znoju pracy słabo opłacanego twórcy, walki o każdy dzień, poszukiwania artystycznego spełnienia oraz miłości. Giacomo Puccini, odchodząc od tematów zaczerpniętych z wielkiej historii, sięgnął po losy zwykłych ludzi zmagających się z prozą życia i w roku 1896 zaprezentował turyńskiej publiczności Teatro Regio swoją operę w czterech aktach zatytułowaną "La Boheme" - "Cyganeria".


Cyganeria
Dzieło Pucciniego opowiada o losach przyjaciół poety Rudolfa (Tomasz Kuk), malarza Marcella (Mariusz Godlewski), muzyka Schunarda (Tomasz Rudnicki) i filozofa Collina (Wołodymyr Pankiv) - artystów - zmagających się z niemocą twórczą oraz zwykłą, trywialna biedą. Poznajemy ich, gdy marznąc na poddaszu paryskiej kamienicy, starają ogrzać się paląc sztukę jednego z nich, wyśpiewując żale na swój los, nie tracąc przy tym poczucia humoru. Kolejne sceny przybliżają niełatwe życie cyganerii. Muzyk musi grać dla papugi, aż ta nie zdechnie, poeta nie ma weny, dzieł malarza nikt nie kupuje. Nieopłacone komorne, głód i zimno szybko schodzą na drugi plan na rzecz miłości rozświetlającej mroki zwykłego życia. "Cyganeria" jest ponad wszystko historią tragicznej miłości Rudolfa i Mimi (Iwona Socha). Kolejne sceny przeprowadzają nas płynnie od początku romansu Rudolfa i Mimi poprzez szczęśliwe chwile spędzone wspólnie z innymi przedstawicielami artystycznego światka do smutnego końca. Wszystko to poprzetykane jest humorystycznymi wstawkami jak chociażby sceną romansu śpiewaczki Musetty (genialna Katarzyna Oleś-Blacha) z malarzem Marcellem co tylko uwypukla tragiczny los Rudolfa i Mimi. 

Puccini w Krakowie
Mieszkańcy paryskich poddaszy, widzący z okien tylko dachy i dymiące kominy, spomiędzy których spoziera niebo, żyją od przypadku do przypadku. Starają się jak mogą żyć godnie, jednak tylko dzięki hojnym sponsorom mogą wrzucić coś do garnka i ogrzać się w chłodne wieczory. Ten klimat został doskonale oddany dzięki scenografii i kostiumom Barbary Kędzierskiej oraz reżyserii światła Bogumiła Palewicza. Niepodobieństwem byłoby nie wspomnieć o jak zawsze doskonałej orkiestrze Opery Krakowskiej pod batutą Tomasza Tokarczyka. Doskonała muzyka Pucciniego, liryczna, ale i wymowna, niepozbawiona mocnych momentów i dramaturgii trafiła we właściwe ręce. 
Biorąc pod uwagę niesłabnącą popularność dzieł Pucciniego można było się spodziewać, że ten tytuł ponownie zagości w Krakowie. "Cyganeria" na deskach Opery Krakowskiej to widowisko wprost niezwykłe. Począwszy od klimatycznej scenografii i kostiumów poprzez doskonały śpiew i muzykę, a skończywszy na subtelnej grze świata dodającej wszystkiemu dramatyzmu i klimatu  wszystko jest piękne. 

INFO
Tytuł: "Cyganeria" 
Kompozytor: Giacomo Puccini
Libretto: Luigi Illica, Giuseppe Giacosa
Reżyseria: Laco Adamik
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Scenografia i kostiumy: Barbara Kędzierska

niedziela, 20 września 2015

Gray

Dola pięknego i niedola szpetnego
Powszechnie utarty osąd, a także doświadczenie zebrane przez lata obcowania z ludźmi (choć najchętniej nie obcowałbym z nikim) podpowiadają, że ludzie ładni, o przyjemnej powierzchowności mają w życiu łatwiej. Szybciej osiągają swoje cele, są bardziej pewni siebie, zjednanie sobie grupy przyjaciół zwykle to dla nich pestka. Zupełnie inaczej sprawa ma się z tymi parchatymi i powszechnie uznawanymi za szkaradne kreatury osobami. Codzienna walka o szacunek i udowadnianie, że potrafi się więcej, że jest się w czymś naprawdę dobrym zupełnie w ich przypadku nie dziwi. To co napisałem jest oczywiście wielkim uogólnieniem, a te zwykle bywają dalekie od rzeczywistości, jednak musimy przyznać, że coś w tym jest. Oscar Wilde, w swojej już kultowej powieści Portret Doriana Graya, stawia ważne pytanie czy pod powabną powierzchownością kryje się równie powabna i sympatyczna dusza czy wręcz przeciwnie jest ona kurtyną dla przeżartego złem demona.

Postać z portretu
Namalowany przez Bazylego Hallwarda portret powabnego młodzieńca Doriana Graya zapiera dech w piersiach nie tylko samemu artyście, ale każdemu kto go ujrzy, nie wyłączając samego modela. Pod niezwykłym urokiem portretu oraz czaru i powabu Graya znajduje się także znany londyński sybaryta lord Henryk Wotton - przyjaciel Bazylego. Możliwe, że całej historii by nie było gdyby nie spotkanie Henryka i Doriana w pracowni artysty. Lord Henryk jest tak zafascynowany niewinnym i dobrodusznym Dorianem, że postanawia zostać jego przyjacielem, ale i mentorem wyznaczającym mu sposób myślenia, kierujący go na bardziej otwarte wody, na których zasady i świętości nie istnieją, Sam lord nie ma pojęcia, że niewinne słowa sączone do uszu dobrotliwego chłopca, ciągłe pochwały jego urody, nie tylko ze strony przyjaciół, ale całej londyńskiej elity, doprowadzą do niezwykłej przemiany. Wkrótce Dorian zakochuje się w młodej aktorce z podrzędnego londyńskiego teatru. Sybila Vane całkowicie ulega pięknu chłopaka, który koniecznie chce podzielić się swoim szczęściem z cynicznym Henrykiem i naiwnym Bazylim.

Ile twarzy tego Graya?
Nieszczęsna Sybila ze szczęścia, iż spotkała takiego wspaniałego mężczyznę jak Gray, traci talent aktorski, świadkami jej koszmarnej gry są przyjaciele Doriana zniesmaczeni zarówno samym miejscem, w którym za sprawą przyjaciela się znaleźli jak i młodą aktorką. Rozczarowanie chłopaka jest ogromne, doprowadza do tragedii będącej początkiem końca pięknego i niewinnego młodego człowieka. Dorian, pomimo upływu lat, nie starzeje się, wydaje się to być sprawą wypowiedzianego niegdyś zdania, aby to portret stworzony przez Bazylego przyjmował na siebie ciężar upływających lat. Wkrótce Gray otrzymuje od lorda Wottona powieść otwierającą przed chłopakiem wrota do całkowitej przemiany. Każdy kolejny występek Doriana odciska się piętnem na jego portrecie.

Portret Doriana Graya w moim odczuciu jest przykrym przykładem przemiany dobrego, młodego człowieka w wyrafinowanego degenerata. Przemiana ta nie jest mimowolna, nie jest zainicjowana przez samego Graya, ale przez otoczenie. Wpływ charyzmatycznego lorda Henryka wydaje się tu być decydującym. Same pochwały nie mogą człowieka zniszczyć, trafiając jednak na podatny grunt sprawiają, że traci się kontakt z rzeczywistością. Iluż to takich Grayów biega po ulicach święcie przeświadczonych, że ich przyrodzone przymioty zapewnią im poklask i sukces? Iluż jest przegnanych, że za swoje występki nie poniosą odpowiedzialności? Sami wiecie, że wielu. 

INFO
Autor: Oscar Wilde
Tytuł: "Portret Doriana Graya"
Wyd.: Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1976
Il.str.: 230
Cena: ...

poniedziałek, 14 września 2015

Piękna Helena

Opera buffa
Opera zwykle kojarzy się z wyjątkowo nadętym przedstawieniem, na którym to "wysztyftowane" damy i panowie nadymają swoje ego słuchając muzyki klasycznej.  Nic bardziej mylnego. Scena operowa przez lata rodziła nie tylko poważne przedstawienia, ale także "lżejsze", humorystyczne dzieła łączące partie muzyczne z dialogami mówionymi zwane opera buffa. Sama opera buffa, stojąca nastrojem i poetyką w opozycji do opera seria, uznawana jest za pierwowzór operetki, której to przedstawicielem ma być dzieło Jacquesa Offenbacha nawiązujące do mitu o Helenie Trojańskiej zatytułowane "Piękna Helena".

Helena Trojańska w Krakowie
Ciepłe przyjęcie utworu Offenbacha przez paryską widownię Theatre des Varietes 17 grudnia 1864 roku zapoczątkowało stałą obecność "Pięknej Heleny" na scenach teatrów operowych świata. Trudno się temu dziwić bo humorystyczne libretto i porywająca, wyjątkowo skoczna, wpadająca w ucho muzyka jest w stanie zjednać sobie niemalże każdego.
Krakowska inscenizacja przenosi akcję "Pięknej Heleny" do czasów nam współczesnych. Bohaterowie nie są już oficjelami i przedstawicielami francuskiej arystokracji czasów Drugiego Protektoratu lecz polskimi (tak! libretto zostało dostosowane do naszych warunków społecznopolitycznych) nowobogackimi na luksusowych, zagranicznych wczasach. I tak geneza wojny trojańskiej, walka o względy Heleny zamienia się w farsę, której przewodzi żądza pieniądza i perwersyjna rozrywka. Parys (w tej roli Andrzej Lampert) wygrywa w zakładzie kolację z żoną bogatego biznesmena Heleną (Marta Abako, która w duecie z Lampertem świetnie odegrała dramatyczne losy Cio-Cio San w operze "Madama Butterfly") ta jednak niespecjalnie pali się do spełnienia warunków zakładu czego następstwem jest seria zabawnych uników i komicznych gagów przeplatanych wyśmienitym śpiewem do wtóru orkiestry pod batutą Piotra Wajraka.
Bohaterowie "Pięknej Heleny" pomimo tego iż noszą imiona znane nam z mitu niewiele wspólnego mają z przymiotami właściwymi swoim pierwowzorom. Sam zbieg uwspółcześnienia utworu Offenbacha jest o tyle popularny i znany z innych dzieł wystawianych w operze co bywa momentami ryzykowny, w moim odczuciu wyszło to całkiem zgrabnie. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja Orestesa, w którego wcieliła się Monika Korybalska. Wyjątkowa energia i niezwykły talent muzyczny i aktorski dały poznać się w pełnej krasie. Oczywiście sam Lampert i Abako również zaprezentowali wysoki poziom umiejętności operowania głosem (śpiewali po polsku wyraźnie a przy śpiewie operowym nie zawsze jest to takie oczywiste jak naocznie mogłem przekonać się podczas inscenizacji "Halki") oraz gry aktorskiej. Wszystko w "Pięknej Helenie" zlało się w jedną całość, orkiestra i aktorzy stworzyli przezabawną inscenizację wartą uwagi.

INFO
Tytuł: "Piękna Helena"
Kompozytor: Jacques Offenbach
Libretto: Krzysztof Czeczot wg libretta Henri Meilhaca i Ludovica Halévy’ego
Reżyseria: Rudolf Zioło
Kierownictwo muzyczne: Piotr Wajrak
Scenografia i kostiumy: Andrzej Witkowski

niedziela, 23 sierpnia 2015

Śmierć na Nilu

Pociąg do zbrodni
Niegasnąca popularność powieści kryminalnych, ich wręcz niebywała w ostatnim czasie ekspansja, skłaniają czytelnika do zatrzymania się na chwilę i zadania sobie pytania "czy rzeczywiście jesteśmy aż tak złaknieni krwi zaserwowanej w anturażu tajemnicy i nieprzeniknionej zagadki, że po prostu musimy pochłaniać kolejne obrazy zbrodni wymierzonej przeciw bliźnim?". Przynajmniej mnie skłania do takiej refleksji, ale byłbym nieszczery gdybym powiedział, że nie czyta mi się takich powieści dobrze, że odrzucam je na rzecz poezji eksperymentalnej lub jeszcze czegoś wznioślejszego. Kolejne tytuły światowych twórców kryminałów tłumaczone są na język polski, a i polscy autorzy, jak Zygmunt Miłoszewski czy Katarzyna Bonda, powoli przebijają się na światowe rynki księgarskie, jednak nie po kolejną śnieżynkę tym razem sięgnąłem, ale po coś z klasyki. Śmierć na Nilu to bodaj jedno z popularniejszych dzieł Agaty Christie, wcześniej widziałem film z Peterem Ustinovem w roli nieprzejednanego Herculesa Poirot, a teraz zabrałem się za lekturę.

Śmierć w podróży
Opowieść to o miłości i wielkich pieniądzach, które doprowadzają do zbrodni i to nie jednej. Motyw, chciałoby się rzecz, wyświechtany jak stara chustka do nosa, a jednak niepozbawiony specyficznego uroku. Może dlatego, że sama postać autorki, jako twórczyni kryminałów, przeszła już do legendy na stałe zadomowiając się w popkulturze. Postacie, kreowane przez Agatę Christie, mają coś z komiksowego sznytu, są barwne, charakterystyczne, ale często też sztampowe i płytkie o nieprzekonujących portretach psychologicznych. Tak też jest i w przypadku Śmierci na Nilu. Oczywiście nie przeszkadza to w przyjemnym z książką spędzeniu czasu. Mamy piękny Egipt, czar pradawnych świątyń, romantyczny statek płynący po Nilu oraz plejadę barwnych postaci. Młode małżeństwo z bajecznie bogatą dziedziczką fortuny rodziców na czele, perwersyjną pisarkę alkoholiczkę, nadętą jak balon starą pannę z Ameryki w pakiecie z chłodną pielęgniarką i naiwną kuzynką, a ponadto kobietę żądną zemsty, podejrzanego Włocha archeologa oraz niemieckiego lekarza. Wisienką na torcie jest oczywiście nasz belgijski detektyw Hercules Poirot, który mimo woli, podczas swojego urlopu zostaje wplątany w nieprzyjemne wydarzenia na statku. 
Intryga przedstawiona przez autorkę wcale nie jest taka oczywista do przejrzenia, jest to niewątpliwie atut Śmierci na Nilu. Logiczny ciąg wydarzeń wydaje się być przedstawiony w sposób przekonujący i zajmujący, jednak chwilami opowieść wydaje się nieco naciągana. Szczególnie te momenty, w których ktoś zwleka z powiedzeniem czegoś ważnego dla sprawy do momentu, w którym to pada strzał i trach, delikwent zalega martwy na pokładzie statku. Książka do poczytania w wolnej chwili, dla relaksu bo w głowie nie pozostaje żadna głębsza myśl czy przesłanie. Brak tej głębi, która nie pozwala zasnąć, która sprawia, że rozmyślamy nad tym co przeczytaliśmy. Zbrodnia, motyw i rozwiązanie bez głębszego przesłania dla czytelnika. 

INFO
Autor: Agata Christie
Tytuł: "Śmierć na Nilu"
Wyd.: Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2013
Il.str.: 336
Cena: 16 zł

sobota, 22 sierpnia 2015

Potyczki z przeznaczeniem

Ciąg dalszy
Dobry pomysł ma to do siebie, że z czasem się rozwija, ewoluuje i przeistacza w ciągłym dążeniu do doskonałości. Tak też jest z historią wiedźmina Geralta z Rivii. Andrzej Sapkowski, z dwóch zbiorów opowiadań, rozszerzył historię o losach pogromcy potworów na pięć kolejnych tomów obejmujących już właściwą wiedźmińską sagę będącą jednam spójnym ciągiem fabularnym. Wspomniane przemiany, ewolucja bohaterów i samej opowieści są paliwem napędowym sagi. Przy "dalszych ciągach" autorzy często popadają w pułapkę "przekombinowania" zbytnio wszystko komplikując i udziwniając, a Sapkowskiemu w Krwi Elfów udało się tego uniknąć.

Co w środku?
Kolejna odsłona przygód Geralta z Rivii będąca kontynuacją poprzednich dwóch opowiadań stanowi jednocześnie pierwszy tom wiedźmińskiej sagi Sapkowskiego. Wiedźmin Geralt zostaje wplątany w wydarzenia, które zmienią oblicze znanego mu świata, a wszystko za sprawą "dziecka niespodzianki". 
Ciri, przebywa w wiedźmińskim siedliszczu, gdzie poddawana jest ostremu treningowi, ma zostać wojowniczką, jednak opiekunowie spostrzegają w niej inne jeszcze, poza zwinnością, talenty. Dziewczynka wpada w niekontrolowane transy, w których wieszczy, przepowiada przyszłość. Geralt oraz inni wiedźmini z Kaer Morhen postanawiają sprowadzić czarodziejkę, która będzie zdolna pomóc im okiełznać moce następczyni tronu Cintry. Okazuje się jednak że talent magiczny Triss Merigold jest zbyt mały, Ciri należy oddać pod opiekę kapłanek ze świątyni Melitele oraz sprowadzić czarodziejkę o znacznie większej mocy - Yennefer. Podczas gdy Ciri szkoli się w świątyni do Yennefer z Vengerbergu dociera wiadomość z prośbą o pomoc, czarodziejka niezwłocznie wyrusza w drogę. Tymczasem inne jeszcze mniej przyjazne moce zaangażowane są w poszukiwanie dziecka mającego moc zmienić losy świata, a to wszystko w przededniu wybuchu wojny - Królestwa Północy szykują się do nieuniknionego starcia z Cesarstwem Nilfgaardu...
Czytelnik zostaje wrzucony na głęboką wodę intryg i knowań. Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Bohaterowie zmuszeni są do bardzo dynamicznego działania, którego nadrzędnym celem jest ochrona księżniczki Ciri. Wszystko rozgrywa się w ponurym świecie, gdzie granica pomiędzy dobrem a złem jest płynna, Dla mnie wielkim plusem historii wiedźmina jest właśnie kreacja świata, który jest nieoczywisty, niejednoznaczny. Próżno w nim szukać wygładzonych lalusiowatych postaci będących tylko i wyłącznie uosobieniem wszelakich cnót. W świecie Królestw Północy liczy się przetrwanie.

Autor: Andrzej Sapkowski
Tytuł: "Wiedźmin. Krew elfów"
Wyd.: Warszawa, SuperNowa 2014
Il.str.: 340
Cena: 47 zł

wtorek, 11 sierpnia 2015

Wysoki Zamek

Historia alternatywna...
...ma to do siebie, że zaskakuje, szokuje i skłania do refleksji. Wcale nie obcym, w literaturze, jest motyw przedstawiania wydarzeń znanych z historii, zarówno tej zamierzchłej jak i współczesnej, w sposób nieprzystający do utartego schematu. Sami niejednokrotnie "gdybamy" zastanawiając się nad losami ludzkości snując różnorodne scenariusze.  Ważne punkty zwrotne w historii świata nabierają zupełnie innych odcieni, nie będące faktami wydarzenia, które mogły się zdarzyć, ale się nie zdarzyły wychodzą na pierwszy plan rujnując nasz porządek rzeczy. Philip K. Dick w swoim Człowieku z Wysokiego Zamku przedstawia wizję ludzkości po II wojnie światowej, w której to III Rzesza wraz z Japonią i Włochami wygrała wojnę podporządkowując sobie Europę, a także Stany Zjednoczone.

Wysoki Zamek
W Wysokim Zamku mieszka pisarz. Jest osobą niezwykłą, podziwianą i nienawidzoną jednocześnie. Ośmielił się napisać książkę nieprawomyślną w Wielkiej Rzeszy zakazaną, której posiadanie jest srogo karane. Owa książka opowiada losy świata, w których to wszechwładna Rzesza wojnę przegrywa, a idea narodowego socjalizmu "made in germany" upada z hukiem. Ów pisarz jeszcze żyje tylko dlatego, że przebywa w japońskiej części byłych Stanów Zjednoczonych podzielonych obecnie na trzy części. Władze partii nazistowskiej chętnie pozbyłby się Abendsena autora tego obrazoburczego dzieła, jednak to nie "Utyje szarańcza" rządzi umysłami obywateli świata.
W świecie rozwoju techniki, szybkich podróży międzykontynentalnych i podboju kosmosu Księga Przemian I Ching staje się dla bohaterów życiowym kompasem. Wszystkie najważniejsze decyzje, ale i te zupełnie błahe, konsultowane są z Księgą Przemian.
Niebawem mityczny Wysoki Zamek staje się celem podróży dwójki bohaterów, którzy koniecznie chcą poznać autora zakazanej książki. Pozostali bohaterowie pogrążeni w swoich zawodowych planach zostają wciągnięci w polityczną intrygę. 

Subtelność przekazu
Spokój jaki panuje w Człowieku z Wysokiego Zamku jest wprost niezwykły, wprost hipnotyzujący. Pomimo tego, że w książce nie wiele się dzieje, że brak jej fajerwerków i mocnych zwrotów akcji nie mogłem się od niej oderwać. Philip K. Dick pisze w taki sposób, że każde słowo, każde zdanie czy akapit wydaje się być przesiąknięte głębszym, duchowym przekazem. Mocna symbolika utworu, w którym życie bohaterów wydaje się teatralną grą, czymś nieprawdziwym, czymś na pokaz skłania do zastanowienia nad tym co nas otacza. Czy rzeczywiście sami podejmujemy decyzje, czy może każdy z nas podporządkowany jest swojej Księdze Przemian?

INFO
Autor: Philip K. Dick
Tytuł: "Człowiek z Wysokiego Zamku"
Wyd.: Poznań, Rebis 2014
Il.str.: 332
Cena: 47,90 zł

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Szał Wendigo

Legenda o Wendigo

Las to miejsce, w którym odwieczne prawa natury wiodą prym, miejsce, gdzie spotykają się ludzkie marzenia, ale i koszmary. Na plamach światła przeciskającego się przez gęste konary drzew rodzi się życie, jednak gdy las staje się coraz gęstszy, a dostęp promieni słonecznych jest coraz mniejszy życie obumiera. Leśne zakamarki od zawsze były miejscem schronienia dla zwierzyny, ale i samych ludzi. Te same leśne zakamarki, w których człowiek znalazł bezpieczny dom mogły stać się przyczyną jego zguby i chyba właśnie stąd mnogość legend i podań o widmach, błędnych ognikach, driadach, duchach i innych metafizycznych stworach zamieszkujących leśne ostępy. W mitologii słowiańskiej duchem lasu, jego panem i władcą niosącym obłęd i śmierć zbłąkanym wędrowcom był Leszy. Jego indiańskim odpowiednikiem ma być Wendigo - duch powodujący, że człowiek staje się kanibalem, żądnym ludzkiej krwi mordercą. W jednej z pierwszych swoich książek pt. Cmętarz zwieżąt (pierwsze amerykańskie wydanie w 1983 roku) Stephen King wykorzystał legendę o Wendigo, aby poruszyć temat traumy po śmierci bliskich. Traumy, która zmusza do działań wbrew naturze, ale i bogu. Traumy popychającej bohaterów do zatracenia i zguby w imię miłości.

Z życia do życia

Rodzina młodego lekarza Louisa Creeda sprowadza się do małego miasteczka Ludlow, gdzie ma zacząć nowe życie po opuszczeniu gwarnego Chicago. Dom jest piękny, posesja ogromna, usytuowana nieopodal lasu, do którego ciągnie się wypielęgnowana ścieżka. Jedynym minusem okolicy jest droga, na której szaleją ciężarówki wiozące ładunek z pobliskich zakładów chemicznych. Już pierwszego dnia Louis zaprzyjaźnia się z sąsiadem ponad osiemdziesięcioletnim Judem Crandallem będącym niejako spiritus movens dalszych wydarzeń, na które nikt nie będzie miał wpływu. Jud, jako osoba znająca okolicę, pokazuje rodzinie Creedów cmentarz dla zwierząt znajdujący się w oddalonej części ich posesji tuż pod lasem. Szczególną uwagę Louisa przykuwa wiatrołom broniący dostępu do dalszej części lasu. Wizyta na "cmętażu" powoduje pierwsze spięcia w rodzinie - lęk córki Creedów Ellie przed śmiercią ukochanego kota powoduje u dziewczynki histerię, za którą Rachel obwinia męża. 
Wydarzenia nabierają rozmachu - pierwszego dnia pracy w studenckiej przychodni pod opiekę Louisa trafia potrącony chłopak, który umierając ostrzega mężczyznę. Później jako duch nawiedza lekarza ostrzegając go ponownie. W Halloween żona Juda Norma dostaje ataku serca, szczęśliwie Louis jest na miejscu i ratuje kobietę. Rychło Jud ma okazję odwdzięczyć się za pomoc, gdy podczas nieobecności rodziny ciężarówka zabija kota Ellie mężczyzna prowadzi Louisa za wiatrołom w głąb lasu, na stare indiańskie cmentarzysko...

Na cmętarzu
Legenda o Wendigo przedstawiona przez starego Crandalla i sama wędrówka na cmentarz Micmaców sprawiła, że miałem ciarki na plecach, a każdy szelest w pokoju sprawiał, że podskakiwałem z książką w ręku. Można czytelnika przerazić bez rozrzucania flaków na lewo i prawo, bez rozlewania litrów krwi. To co siedzi w Cmętarzu zwieżąt Kinga jest tak bardzo podskórne, tak schowane między wierszami, że mrozi do kości. Los bohatera, który traci wszystko co kocha najbardziej, wrzuconego w tryby machiny napędzanej przez pierwotne zło, zmierzającego wprost do zatracenia w imię miłości poruszył mnie jednocześnie powodując nocne koszmary. Dawno już żadna książka mnie tak nie przeraziła. 

Książka warta podwójnej uwagi, gdyż pochodzi z czasów, w których King jeszcze książki pisał, a nie produkował je taśmowo.

INFO
Autor: Stephen King
Tytuł: "Cmętarz zwieżąt"
Wyd.: Warszawa, Prószyński i S-ka, 2011
Il.str.: 424
Cena: 32 zł

wtorek, 28 lipca 2015

Wieczna wędrówka

Tułaczka
Motyw wędrówki, niebezpiecznej tułaczki mającej przynieść bohaterom odpowiedź na zasadnicze pytania, dać im ukojenie, ratunek bądź spełnienie, w literaturze "postapokaliptycznej" zadomowił się na dobre. Bohaterowie wyruszają z punktu A, w którym często znaleźli się zupełnie przez przypadek, do punktu B, który ma być ukoronowaniem znoju na jaki się porywają. Podróż to niełatwa, każdy jej etap może przynieść śmierć bądź niewolę, szczególnie w świecie, w którym prawo stanowią agresywne gangi, a zło w postaci zmutowanych zwierząt, żywych trupów i mutantów to codzienność. Kingowski Roland wyruszył na poszukiwanie mrocznej Wieży, bohaterowie książek osadzonych w uniwersum Metro 2033 Glukhovskiego też niespoczywająca na laurach stawiając światu odpór. Przykłady można by mnożyć i mnożyć, najważniejsze jest, aby temat postapokalipsy i wędrówki bohaterów przedstawić w sposób zajmujący, by autor miał coś do powiedzenia, by ta wędrówka nie była tylko ekstremalną wycieczką, ale czymś głębszym. Powieść Hipoteza autorstwa Beniamina Muszyńskiego - twórcy gier paragrafowych - aspiruje do miana opowieści z przesłaniem. Temat to nie łatwy, a jak wyszło?

Apokalipsa, a co potem?
Wojna światowa zwieńczona atomową zagładą albo zmutowany wirus, który wymknął się spod kontroli chciwej korporacji, czasem też uderzenie asteroidy bądź najazd obcych spoza naszej galaktyki wieńczy kres ludzkiej cywilizacji przemieniając Ziemię w piekło. Dla tych co mieli (nie)szczęście przeżyć zaczyna się czas walki o każdy dzień. Muszyński w wywiadzie udzielonym portalowi Bestariusz.pl mówi: "Tym, co chciałem osiągnąć w mojej powieści  jest zaprezentowanie innej wizji końca świata – nie poprzez zagładę nuklearną, katastrofę biologiczną czy inny naturalny proces wyniszczania gatunków, lecz w bardziej symbolicznej formie." Dlatego też w Hipotezie świat, który widzimy, pomimo tego, że usłany gnijącymi trupami i zmurszałymi szkieletami obleczonymi w poszarpane zbutwiałe ubrania, nie jest doszczętnie zniszczony. Większość ludzi umarła podczas katastrofy nazywanej przez większość Dniem Sądu. Do tej większości nie należy główny bohater, którego poznajemy w dość specyficznych okolicznościach - Dymitr właśnie budzi się z letargu w jakim był pogrążony po kolejny ataku dziwnej przypadłości pozbawiającej go pamięci. Jego tożsamość spisana jest na sfatygowanej kartce papieru, imię zapewne fałszywe, przybrane po którymś z kolejnych ataków nie jest jedyną niewiadomą dla bohatera. Myśli Dymitra zaprząta bowiem budowana gdzieś w Polsce wieża Babel, którą chce odnaleźć. Sam nie wie dlaczego, jego towarzysz Maksym - typ spod ciemnej gwiazdy - także nie wie, jednak wewnętrzny przymus każe mu ciągle iść naprzód. Każdy kolejny rozdział Hipotezy przybliża czytelnika do poznania tajemnicy Dymitra oraz tytułowej hipotezy mającej niejako wyjaśnić przyczyny upadku ludzkości. 
Autor, za sprawą wędrówki bohaterów przez takie lokacje jak Kraków, Rzeszów, Sanok czy Jasło, przedstawia swoją wizję Polski po zagładzie ludzkości, nie pozbawiając tych miejsc charakterystycznych elementów, które rozpozna każdy kto choć raz odwiedził wspomniane miasta. Zabrakło mi jednak bardziej pogłębionego opisu tych miejsc. Wszystko wydaje się zwyczajne, a po postapokalipsie spodziewałem się więcej dramatyzmu i epickiego, upiornego charakteru. Taka jednak była wizja Autora, który zapewne chciał położyć nacisk nie na efekciarskie opisy rozkładu i zagłady, ale raczej uwypuklić smutny los bohaterów w świecie bez przyszłości. 
Hipoteza to książka napisana lekko i z rozmysłem. Pozornie infantylne i sztampowe posunięcia bohaterów w szerszej perspektywie zyskują na znaczeniu. Specyficzny humor i swoiste mrugnięcia oczkiem do czytelnika są dodatkowym atutem powieści, a sami fani powieści "o życiu po końcu świata" znajdą swoje ulubione elementy.

INFO
Autor: Beniamin Tytus Muszyński
Tytuł: "Hipoteza"
Wyd.: Gindie Jacek Gołębiowski, Knurów 2015, Wydawnictwo Wielokrotnego Wyboru (współwydawca)
Il.str.: 189
Cena: ?

Inne pozycje tego Autora:
"Zaginiony"
"Tło"
"Pokuta" opisana na moim blogu 22 listopada 2012
"Uwikłana"
"Plaga"
"Prywatne śledztwo"
"Incydent"
"Janek - Historia małego powstańca" (wespół z Maciejem Słomczyńskim) 
"Afrykański świt"

Dostępne pod adresem: http://masz-wybor.com.pl/ksiegarnia/

piątek, 10 lipca 2015

Orfeusz i Eurydyka - Balet Opera

Mit
Kiedy myślimy o historii miłosnej, takiej prawdziwej, żarliwej i romantycznej, często przed oczami mamy Szekspirowskiego Romea i Julię - tragedie młodocianych kochanków z Werony, jednak są opowieści dużo starsze, głębsze w swoim wyrazie, o których trzeba pamiętać. Mit o Orfeuszu - trackim śpiewaku i poecie - schodzącym do piekieł po zmarłą żonę Eurydykę jest właśnie taką opowieścią. Siłą tej historii jest jej oddziaływanie na inne historie tego typu. Wyraźnie widzimy, że miłość Orfeusza silniejsza niż śmierć, niż strach przed piekielnym ogniem oraz tragiczny los kochanków zainspirowała wielu twórców, nie koniecznie tylko literatów i poetów. W roku 1762 premierę miała nastrojowa opera Christopha W. Glucka "Orfeusz i Eurydyka", którą miałem okazję zobaczyć na scenie Opery Krakowskiej 5 lipca tego roku.

Orfeusz skąpany w błękicie
Na zakończenie XIX Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej 5 lipca krakowska publiczność pożegnana została operą "Orfeusz i Eurydyka". Oszczędne w środkach artystycznego wyrazu przedstawione w reżyserii Giorgio Madii harmonijnie połączyło nastrojową muzykę Glucka - zwanego reformatorem opery - z ruchem scenicznym grupy baletowej oraz solistów. Sztuka skupia się na dramacie kochanków i próżno tu szukać kawalkady różnorodnych bohaterów, w zasadzie jest tylko Orfeusz, jego żona Eurydyka oraz Amor. Dzięki takiemu podejściu do tematu widz może skupić się na tym co najważniejsze czyli opowieści o miłości tak silnej, że aż gotowej na każde poświęcenie. 
Sama inscenizacja zasługuje na duże uznanie. Gluck tak przemyślał swoją sztukę, by balet nie był tylko dodatkiem, zbędnym ozdobnikiem, ale właśnie głównym nośnikiem emocji. I tak soliści baletowi Robert Kędzierski jako Orfeusz, Agnieszka Chlebowska jako Eurydyka, Amor Martyna Dobosz stworzyli jedność ze swoimi głosami, odpowiednio: Moniką Korybalską (Orfeusz), Iwoną Sochą (Eurydyka) i Karoliną Wieczorek (Amor). Niebieska scenografia, ziejąca chłodem tylko na chwilę rozświetlana była cieplejszymi odcieniami błękitu, a bohaterowie pozostawieni, porzuceni wręcz na scenie, mogli bez przeszkód oddać się swoim emocjom nieskrępowani natłokiem dekoracji. 
Czy jednak byłoby same przedstawienie, sam balet i śpiew bez akompaniamentu muzyki? Byłoby jak Mona Lisa bez uśmiechu. Muzyka spaja, jest przyczyną, dla której powstało to całe piękne zamieszanie. Orkiestra Opery Krakowskiej pod batutą Piotra Wajraka po raz kolejny udowodniła, że muzyka to nie tylko zbiór nut, ale żywy organizm niosący emocje.

INFO
Tytuł: "Orfeusz i Eurydyka"
Kompozytor: Christoph Willibald Gluck
Libretto w języku francuskim: Pierre Louis Moline na podstawie Ranieri de Calzabigi
Reżyseria, inscenizacja i choreografia: Giorgio Madia

piątek, 3 lipca 2015

Mamma Mia!

ABBA!
Nie bez kozery można powiedzieć, że pośród reprezentantów współczesnej muzyki rozrywkowej to właśnie szwedzki zespół ABBA  jest na świecie najbardziej rozpoznawalny. Od samego powstania grupy w 1972 do dziś niesłabnąca popularność piosenek formacji ABBA jest wprost zdumiewająca. Znajdź w swoim otoczeniu choć jedną osobę, która nie zna takich szlagierów jak "Waterloo", "Super Truper" czy "Gimme, Gimme, Gimme", a dam Ci piątaka! Ilość sprzedanych płyt na całym świecie, sam fakt, że wciąż się ABBY słucha to niesłychany fenomen. Taką nieustającą rozpoznawalnością na świecie może się jeszcze pochwalić tylko Michael Jackson i Madonna - oczywiście wśród reprezentantów popu! Korespondencja sztuk, przenikanie się różnych gatunków artystycznej ekspresji to ważny aspekt sprawiający, że sztuka ciągle żyje, że rozwija się zapewniając odbiorcom rozrywkę, twórcą zaś pole do wyrażenia siebie. Ciągła obecność zespołu ABBA w popkulturze musiała zaowocować przeniesieniem melodyjnych piosenek na deski teatru. Musical to forma, która harmonijnie łączy grę aktorską ze śpiewem łącząc je w jedną spójną całość. 21 lutego 2015 roku w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma miała premierę polska odsłona musicalu "Mamma Mia!" będąca świetnym połączeniem aktorskiego kunsztu ze śpiewem zatopionego w nieśmiertelnej muzyce ABBY.

Mamma Mia!
Skąpana w słońcu grecka wyspa, a na niej pensjonat prowadzony przez Donnę Sheridan - matkę wychowującą samotnie córkę Sophie - staje się sceną niezwykłych wydarzeń. Przygotowania do ślubu Sophie trwają w najlepsze, zjeżdżają się goście, jednak sama dziewczyna skupiona jest na zupełnie innym zadaniu  - oczekiwaniu na przyjazd ojca, a właściwie to trzech na niego kandydatów. Pamiętnik Donny wytycza Sophie plan działania, wysyła listy do trzech niezwykłych mężczyzn, z którymi dwadzieścia lat temu jej matka spędziła upojne chwilę na wyspie... Prosta opowieść o nastolatce stojącej u progu dorosłości poszukującej swojego ojca zdobyła serca widzów na całym świecie. Od światowej premiery musicalu "Mamma Mia!" w 1999 roku spektakl doczekał się odsłon w ponad 40 krajach, a liczba zgromadzonej publiczności szacowana na 54 miliony(!) widzów musi robić wrażenie. 30 czerwca 2008 roku musical, z gwiazdorską obsadą min Meryl Streep i koszmarny Pierce Brosnan, przeniesiony został na duży ekran (mnie nie porwało) i odniósł ogromny sukces. Pośród narodowych odsłon historii Sophie i Donny min niemieckiej, japońskiej i chińskiej nie mogło zabraknąć i polskiej - wszakże Polacy swój język mają i bardzo go kochają. 

ROMA
Warszawski Teatr Muzyczny Roma nie po raz pierwszy (rewelacyjne "Koty" z 2004 roku) zafundował swoim widzom świetna zabawę na najwyższym poziomie miałem okazje się o tym przekonać 2 lipca będąc na widowni spektaklu "Mamma Mia!". Śpiew na żywo bez krztyny fałszu połączony z dynamicznym ruchem scenicznym zawsze robi na mnie duże wrażenie. Przecież te wszystkie "gwiazdy" muzyki rozrywkowej, wydające swoje śmieszne płyty powinny koniecznie pójść na warszawską "Mamma Mię!", a zaraz po spektaklu albo zniknąć na wieki albo wziąć się do poważnej pracy! Pomysłowa scenografia, idealnie oddająca klimat greckiej wyspy, kostiumy, choreografia, a ponad to wszystko śpiew i gra aktorska (Alicja Piotrowska w roli Donny, Zofia Nowakowska jako Sophie oraz trzej ojcowie: Dariusz Kordek jako Sam, Robert Rozmus jako Bill i Jan Bzdawka jako Harry; nie wspominając już o REWELACYJNYCH Beacie Kowalskiej i Izabeli Bujniewicz w rolach ciotek Sophie Tanyi i Rosie, wszyscy byli świetni, ale nie sposób ich wymienić za co przepraszam!) - dla mnie to wielka rzecz. Jak nie porwał mnie film z Brosnanem i Streep tak polska inscenizacja kupiła mnie całego. 
O bilety nie łatwo (wcale się nie dziwię), ja swój zakupiłem w marcu(!), warto było czekać, i każdy kto kocha dobrą muzykę, docenia grę aktorską i śpiew na żywo musi odwiedzić Teatr Muzyczny Roma!

INFO
Tytuł: "Mamma Mia!"
Muzyka i teksty: Benny Andersson, Bjorn Ulvaeus, Stig Anderson
Libretto: Catherine Johnson w przekładzie Daniela Wyszogrodzkiego
Reżyseria: Wojciech Kępczyński
Scenografia: Mariusz Napierała

środa, 1 lipca 2015

Przewodnik po świecie Geralta z Rivii

Wiedźmin. Kompendium o świecie gier
Dywersyfikacja rynku
W coraz piękniejszych czasach dla entuzjastów starannie wydanej książki każdy znajdzie coś dla siebie. Walka o klienta przeniosła się na zupełnie nowy poziom, czasy, w których to wykorzystywany był tylko jeden segment odbiorców bezpowrotnie minęły. Dziś wypuszczeniu np. filmu do kinowej dystrybucji towarzyszą  inne produkty, jak właśnie książki, płyty z muzyką, a często także komiksy i albumy z "jak powstawał film" w podtytule. 19 maja do klientów trafia długo wyczekiwana trzecia odsłona gry komputerowej "Wiedźmin 3: Dziki Gon", a wraz z nią do księgarń bardzo ciekawa publikacja Wiedźmin. Kompendium o świecie gier, o której słów kilka poniżej.

Kompendium 
Książka, a właściwie album, Wiedźmin. Kompendium o świecie gier prezentuje naprawdę wysoki poziom wydawniczy. Duży format (23,5x31 cm), twarda oprawa i papier kredowy oraz mnóstwo ilustracji, wszystko dopełnione zajmującym tekstem sprawia, że kompendium jest niezwykle ciekawym nabytkiem. Sam podtytuł wydaje mi się jednak krzywdzący. Bo o ile ilustracje i szkice koncepcyjne pochodzą ze wszystkich trzech odsłon gry komputerowej wprost ze stajni CD PROJECT RED to już sam tekst, omawiający często zdarzenia w grach pominięte, swoje źródła ma w prozie Andrzeja Sapkowskiego. Nie dałoby się napisać kompendium bez znajomości przede wszystkim wiedźmińskiej sagi. Sama gra, rzecz jasna na sadze oparta, mogłaby nie wystarczyć. 
Jeszcze kilka zdań na temat właśnie tekstu. Otóż książka podzielona jest na pięć rozdziałów. I nic nie byłoby w tym odkrywczego gdyby nie forma prezentacji materiału. Każdy rozdział został napisany z perspektywy innego bohatera, a więc tak rozdział  I Świat i jego mieszkańcy, przybliża nam smok Villentretenmerth znany w ludzkim wcieleniu jako Borch Trzy Kawki, rozdział II Wiedźmini mentor Geralta Vesemir, Yennefer z Vengerbergu zajmuje się rozdziałem III Magia i religia Kontynentu, rozdział IV Potwory z Królestw Północy to domena nie kogo innego jak Geralta z Rivii, zaś jego historię poznajemy w rozdziale V napisanym z perspektywy nieocenionego barda i hulaki Jaskra. 
Wiedźmin. Kompendium o świecie gier jest niejako krótkim podsumowaniem historii Geralta z Rivii i świata, w którym przyszło mu żyć. Wszystkie zawarte w publikacji informacje pochodzą z prozy Sapkowskiego dlatego też książka jest idealna, aby sobie wszystko na szybko przypomnieć. Autor nie dorzucił, przynajmniej ja nie zauważyłem, nic od siebie, nie próbował napisać losów Wiedźmina na nowo, po swojemu - i dobrze, byłoby to bardzo ryzykowne.

Gra czy książka?
Z czystym sercem mogę polecić obie te rzeczy. Aż dziw, że coś tak niezwykłego musiało tak długo czekać by poza lichym filmem fabularnym, trochę lepszym serialem zaczęto robić coś naprawdę wartościowego. 

INFO
Autor: Marcin Batylda
Tytuł: "Wiedźmin. Kompendium o świecie gier"
Wyd.: Warszawa, Agora 2015
Il.str.: 182
Cena: 69,90

niedziela, 28 czerwca 2015

Samotność w sieci, bleee

Anachronizm
Postęp techniki, rozwój nowych technologii, szczególnie w świecie internetu i komputerów, komunikacji i przekazu informacji, jest dziś tak niezwykle szybki, że zogniskowanie tego co najważniejsze w książce właśnie na tych kwestiach jest wysoce ryzykowne. W przypadku powieści Samotność w sieci napisanej w czasach, w których internet w Polsce był w powijakach, był nowinką dostępną tylko dla nielicznych użytkowników prywatnych i dużych firm spowodowało, że dziś ta książka zwyczajnie śmieszy. Dzieło Wiśniewskiego jest tak potwornie anachroniczne, że czytając je chwilami wybuchałem panicznym śmiechem. Niestety nie tylko przez te zabawne wstawki o internecie, które mogą wydawać się uroczym zapisem minionej epoki (a nie są nawet trochę uroczę, tylko żałosne). wybuchałem śmiechem bądź miałem ochotę cisnąć książkę w kąt, ale o tym szerzej poniżej.

S@amotność w sieci kiedyś i dziś
Opowieść o internetowym romansie pracownicy korporacji i naukowca, który niejedną ludzką tragedię w życiu przeżył, musiała być potwornie kusząca i pociągająca w czasach kiedy książka Wiśniewskiego była nowością. Pociągająca była szczególnie dla romantycznych dusz marzących o miłości idealnej, o filmowym romansie z elementami odważnej erotyki jakiej nie powstydziłaby się autorka Pięćdziesięciu twarzy Grey'a. Wątek romansowy jest w istocie ciekawy, poprowadzony w sposób nowatorski, a pod względem erotyki Samotność w sieci Grey'owi wcale nie ustępuje i dziwię się, że zapomniano o tej książce, że moda na powieści "Grey's like" nie wyciągnęła z literackiego grobu dzieła Wiśniewskiego. W tym grobie Samotność... już na wieki pozostanie bo nie tylko się zestarzała i budzi śmiech, ale zwyczajnie została zabita przez nowe technologie. Temat jest jak najbardziej aktualny, coraz większe rzesze ludzi przenosi swoje życie intymne do cyberprzestrzeni, internet jest wszędzie, dzięki niemu możemy poznawać ludzi i komunikować się przez cały czas. Nie musimy jak bohaterka książki czekać do poniedziałku aż pójdziemy do pracy i skorzystamy z internetu. Pomimo tego książka jest wręcz chwilami groteskowa, to co kiedyś było super nowinką, niezwykłym cudem techniki tak spowszedniało, że to ubóstwienie internetu w powieści nie może budzić żadnych uczuć po za rozbawieniem.

Po co to czytać?
Chyba tylko, żeby się zdołować losami bohatera i pośmiać z "ściągania poczty z serwera".

INFO:
Autor: Janusz Leon Wiśniewski
Tytuł: "Samotność w sieci"
Wyd.: Warszawa Prószyński i S-ka 2001
Il.str.: 302
Cena: 29,90 zł

piątek, 5 czerwca 2015

Kryzys tożsamości

Superbohater
Obdarzona, przez naturę lub dziwny zbieg okoliczności, niezwykłymi mocami postać, która poza muskularną budową ciała wyróżnia się także ponadprzeciętną inteligencją oraz chęcią pomocy słabszym to właśnie superbohater. Taki bohater naszego zbiorowego nowoczesnego mitu, Herakles lub Achilles współczesności walczący ze złem, piętnujący niesprawiedliwość, brutalnie każący za pomiatanie słabszymi. Szelmowski uśmiech, nienaganna budowa ciała, doskonale skrojony kombinezon to jednak tylko opakowanie skrywające głębsze przesłanie. Przecież pod tą maską i kostiumem oprócz mięśni i superzdolności znajduje się także czująca istota, która tak samo jak Herakles i Achilles ma swoje słabości.

Czyj ten kryzys?
Ano właśnie superbohaterów. Kryzys tożsamości to album doskonale wpisujący się w nasze czasy, zrywający z płaskim i płytkim obrazem bohatera jako osoby bez zmazy i skazy. Uczłowiecza, pogłębia i daje do myślenia. Coraz więcej jest takich historii komiksowych, w których aspekty psychologiczne stają się równie ważne jak wartka akcja obfitująca w sceny brutalnej walki dobra ze złem. Dziś już nam nie trzeba bohatera-wydmuszki, ładnego opakowania, chcemy czegoś więcej. Prosta kalkulacja jasno wskazuje, że lepiej czyta się opowieści o bohaterach, z którymi możemy się utożsamić, a najłatwiej to zrobić, kiedy postać ma tak samo jak my dylematy i wady, kiedy nie jest krystalicznie czysta. Nie zawsze skaza powoduje spadek wartości czasem ją wręcz podnosi. 
Fabuła Kryzysu tożsamości skupia się na poszukiwaniach zabójcy żony jednego z członków Ligi sprawiedliwości. Wielotorowe śledztwo prowadzące do ujawnienia tożsamości zbrodniarza obfituje
w mocne momenty kryzysu superbohaterskiej tożsamości przedstawią ich samych jako osoby muszące dokonywać często dramatycznych wyborów wbrew sobie, a także innych członków Ligi. Chwile, kiedy skrywane emocje biorą górę, kiedy lęk przed utratą bliskich, przed ujawnieniem skrywanej pod maską tożsamości, powodują, że każdy z bohaterów musi na nowo zdefiniować swoje miejsce w świecie. Przezwyciężenie słabości, trudne niejednoznaczne wybory są codziennością, a istotą rzeczy staje się tożsamość zarówno ta rozumiana dosłownie, jako ujawnienie personaliów osób walczących w służbie dobra, jak i ta związana z konfliktami wewnętrznymi, z ciągłym dojrzewaniem do życia w dwoistym świecie superbohaterów.  

Wydanie deluxe?
No właśnie, czy na prawdę musimy nazywać luksusowym wydanie czegoś z obwolutą? Nie do końca jestem przekonany. Obwoluta jest rzeczą mi osobiście przeszkadzającą. Kryzys tożsamości wydany jest świetnie, prezentuje się genialnie, a i zawarte w nim dodatki dopełniają całości, poszerzają wiedzę na temat powstawania nie tylko tego konkretnego albumu, ale i komiksów w ogóle.  I chwała wydawcy za takie właśnie wydanie, tylko raz jeszcze pytam czy większy niż standardowy format i obwoluta to już deluxe? Osobiście wolałbym zwykłą twardą oprawę z tym samym nadrukiem co na obwolucie zamiast czarnej lnianej okleiny z wytłoczonym tytułem. 

INFO
Autor: Brad Meltzer (scenariusz), Rags Morales (rysunki)
Tytuł: "Kryzys tożsamości"
Wyd: Egmont Polska, Warszawa 2015
Il.str.: 272
Cena: 89,90




środa, 27 maja 2015

Na tronie Atlantydy

Liga sprawiedliwości
Na fali istnego wysypu historii o superbohaterach trudno, fanom popkultury, oprzeć się pokusie wejścia w ich świat. Liga sprawiedliwości - drużyna obdarzonych supermocami herosów strzegąca świata przed równie silnymi jak oni superzłoczyńcami - póki co nie doczekała się swojej hollywoodzkiej ekranizacji co tylko bardziej zachęciło mnie do zainteresowania się jej losami. Biorąc pod uwagę moją ogólna niechęć do chodzenia do kina czy oglądania przydługawych filmów w domu, sięgnięcie po komiks wydawało się bardziej sensowne. O ileż atrakcyjniejsze jest dla mnie przeglądanie świetnie narysowanych postaci niż wgapianie się na ekranie w różne dałni dzuniory czy inne skarlet johansony w anturażu eksplozji fajerwerków i ogólnego mordobicia.

Trzecia odsłona
Trzeci album Ligii sprawiedliwości pod względem wdania nie różni się od poprzednich dwóch części. Twarda oprawa, papier kredowy i doskonała jakość druku sprawią, że przez długie lata będzie ciszył oko nie niszcząc się jak zwykłe komiksy dostępne w kioskach. Taka dbałość o wydanie zasługuje na duży poklask szczególnie, że w moim odczuciu wynosi na trochę wyższy poziom komiksową sztukę. Nie jest już to zwykłe, tandetnie wydanie czytadełko dla dzieci lecz pozycja dla kolekcjonera, kogoś kto się na rzeczy zna, kogoś kto docenia dbałość o wydanie.

Kto na tronie?
Zanim czytelnik dołączy wraz z Ligą sprawiedliwości do walki o świat z podmorskimi hordami będzie musiał zapolować na dziką boginię Cheetah, która owładnęła ciało przyjaciółki Wonder Woman. Historia krótka i treściowa naprawdę świetnie narysowana w dodatku zapowiadająca dalsze ciekawe wydarzenia, takie swoiste preludium do reszty albumu. 
Właściwa opowieść koncentruje się na walce armii Atlantydy i ziemian z Ligą na czele. Do tej pory żyjące w zgodzie światy, ten nasz ziemski i ten schowany pod taflą wody, pogrążają się w chaosie. Morza występują z brzegów zalewając wielkie miasta, chcąc je całkowicie zniszczyć. Król Atlantydy wypowiedział wojnę mieszkańcom powierzchni. W tle ogólnej zawieruchy i pogromu jaki szykuje znanemu nam światu władca Atlantydy znajduje się ważna kwestia motywów i przyczyn kierujących bratem Aquamana, stojącego na czele morskiej armii. Hordy potworów z głębin wydają się niepokonane, w dodatku konflikt między Batmanem a Aquamanem komplikuje całą sytuację. Liga musi pokonać nie tylko bardzo silnego wroga, ale i także własne uprzedzenia i słabości. 
Nie obyło się bez typowych dla komiksów skrótów i uproszczeń wynikających z pierwotnego wydania historii bratobójczej walki o pokój między światami (opowieść wydawana była w odcinkach co narzuca zupełnie inną dynamikę niż w historiach "w jednym kawałku"). Można czepiać się, że brak pogłębionych szkiców psychologicznych, że chwilami to infantylne i nielogiczne, ale taka już jest specyfika komiksu superbohaterskiego.





INFO
Autor: Geoff Johns (scenariusz), Tony S. Daniel, Paul Palletier, Ivan Reis (rysunki)
Tytuł: "Liga sprawiedliwości. Tom 3 - Tron Atlantydy"
Wyd.: Egmont Polska, Warszawa 2014
Il.str.: 192
Cena: 75 zł

sobota, 23 maja 2015

Mefistofeles Arrigo Boito

Diabelskie sprawki
Podszepty złego, nocne koszmary, nagły obłęd i zachowania sugerujące, że straciliśmy kontakt z rzeczywistością mogą być zwiastunem zaprzedania duszy diabłu - mniej lub bardziej świadomego zaprzedania. Wcale nie trzeba podpisywać krwią cyrografu na cielęcej skórze skreślonego, aby naszą duszę posiadł Zły. Jak katoliccy publicyści zaznaczają wystarczy gra komputerowa, film fabularny nie wspominając już o muzyce. Historia diabła, demon negacji, który czyha na naszą cnotę, a ponad wszystko pragnie posiąść naszą duszę na stałe zadomowiła się z kulturze Europejskiej. Postać doktora Fausta i demona Mefistofelesa znana jest nam wszystkim chociażby ze szkoły. Tak częste odwołania do historii Fausta nie ominęły także świata opery.

Obraz i muzyka
Arrigo Boito, bardziej znany jako librecista znamienitego Giuseppe Verdiego, nie porwał mediolańskiej publiczności kiedy to po raz pierwszy, w roku 1868, zaprezentował swojego "Mefistofelesa". Nie była to pierwsza operowa inscenizacja dzieła Goethego, wszakże w roku 1859 Charles Gounod zaprezentował swojego "Fausta", bodaj dziś najbardziej znaną interpretację sceniczną tego dzieła. Czy Boito zaproponował bywalcom Scali coś tak nowatorskiego, że aż niezrozumiałego?  Czy jego dzieło przerosło publiczność? Ciężko mi to stwierdzić jednoznacznie bo zawsze na względzie trzeba mieć panujące w danej epoce nastroje, nastawienie publiczności oraz jej znajomość tematu. Nie zmienia to jednak faktu, że zmieniona i skrócona wersja "Mefistofelesa" (wykonanie pierwszej trwało około 6 godzin! chyba sam bym nie wytrwał) trafiła w punkt stając się częstym gościem scen operowych świata. Piszę "gościem" bo próżno szukać jej w stałym repertuarze polskich teatrów operowych (po pobieżnym tylko oglądzie zawsze grana jest "Carmen", "Madama Butterfly", "Traviata" i "Halka" rzadziej "Straszny Dwór"). 22 maja miałem okazję zobaczyć "Mefistofelesa" na własne oczy na deskach Opery Krakowskiej - było na co popatrzeć!

Opętany?
W świat doktora Fausta Boito wprowadza nas poprzez nastrojowe preludium, kurtyna podnosi się dopiero kiedy chóry anielskie rozpoczynają swoją pieśń. Podniosłe to i nastrojowe jednocześnie, aż do momentu, gdy na scenie pojawia się gwiazda przedstawienia - Mefisofeles (w tej roli świetny Volodymyr Pankiv). Jego humorystyczny zakład z Bogiem staje się przyczynkiem do walki dobra i zła o duszę doktora Fausta (Vasyl Grokholskyi). Przez cały dramat Mefistofeles zwodzi Fausta dając mu spróbować miłości dziewicy (Małgorzata w tej roli Katarzyna Oleś-Blacha) oraz miłości idealnej (Helena Trojańska w interpretacji Marty Abako). Doktor jest zupełnie ślepy na pokrętne manipulacje demona, które ostatecznie doprowadzają do zguby biedną Małgorzatę. Ta jawi się jako bogobojna prosta dziewczyna, która nawet w obliczu śmierci nie wyrzeknie się Boga stając w zupełnej opozycji do pozbawionego wiary Fausta oraz próżnej Heleny. 
Dynamiczna scena sabatu w Noc Walpurgi w akcie II zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Połączenie ciekawych strojów z mrocznym oświetleniem sceny (te dwa elementy są bardzo mocne przez całe przedstawienie) oraz ruchem chóru będącego w "Mefistofelesie" fundamentem sprawiła, że miałem ciarki na plecach, brrr. To tu Mefistofeles zrzuca maskę zabawnego chochlika, którą założył dla Fausta, pokazując oblicze władcy ciemności. Demon wiedzie prym, to on steruje poczynaniami bohaterów począwszy od studenckich wybryków w Niedzielę Wielkanocną, kiedy to po raz pierwszy spotkamy Fausta, poprzez zabawę w ogrodzie, uwiedzenie Małgorzaty, sabat czarownic, podróż do Attyki oraz dramatyczny finał. 
Inscenizacja "Mefistofelesa" stoi na bardzo wysokim poziomie, warto zobaczyć te nastrojowe oświetlenie sceny, ciekawe acz niesztampowe stroje oraz wsłuchać się w genialną wręcz muzykę w wykonaniu świetnych artystów Opery Krakowskiej (to w Krakowie zawsze na wysokim poziomie). Nie zawsze inscenizacje robią na widzu pozytywne wrażenie (potworna "Halka" w reżyserii Zawadzińskiego), ale orkiestra, chór i soliści zawsze ratują sytuację swoim profesjonalizmem. 

Szkoda tylko, że ludzie nie zdają sobie sprawy, że ich szeleszczenie papierkami, szeptanie, spoglądanie na komórki to wyraz totalnego braku szacunku zarówno do innych widzów jak i artystów - przykre to, ech. 

INFO
Tytuł: "Mefistofeles"
Kompozytor: Arrigo Boito
Libretto: autorstwa kompozytora wg "Fausta" Johanna Wolfganga Goethego

Mefistofeles w Krakowie pod batutą Tomasza Tokarczyka
Reżyseria i scenografia Tomasz Konina.


piątek, 8 maja 2015

Zeszło ze mnie powietrze

Napięcie z czasem uchodzi, rozpływa się gdzieś tam, daleko...
... dlatego też często bywa tak, że to co nas porywało, cieszyło swoją świeżością staje się zwyczajne, by nie powiedzieć więcej - pospolite. Będąc pod wpływem nowości, już obojętnie jakiej, nie koniecznie książkowej czy filmowej, rozpływamy się w zachwycie nie widząc niedociągnięć czy oczywistych dla nieotumanionego nowością czytelnika irytujących manier i innych pomniejszych grzeszków. Do drugiego tomu przygód wiedźmina Geralta z Rivii podszedłem już bez tego całego "łał, jakie to niesamowite", szczerze przyznam, że sam zdziwiony jestem, że to napięcie towarzyszące nowości nad wyraz szybko ze mnie zeszło. 

Spojrzenie chłopaka o diabelskich oczach
Któż może mu się oprzeć? Muskularna budowa ciała, te blizny, głębokie tak, że najlepsze kremy ze ślimaków oferowane w telezakupach nic nie poradzą, te kocie oczy co w nocy dostrzegą przelatującą muchę, ten hart ducha, nieprzejednanie i kodeks godny samuraja - po prostu ideał. Uwielbiamy takich bohaterów silnych, groźnie wyglądających, w swych poglądach nieprzejednanych, w których jednak czają się ludzkie uczucia, potrzeba bliskości i miłości. Wiedźmin Geralt z Rivii jest właśnie takim bohaterem. Nie brak w nim sprzeczności, uczuć skrywanych mniej lub bardziej, i może w tym tkwi sęk, może właśnie dlatego tak go lubimy?

Co w środku?
Miecz Przeznaczenia to druga odsłona przygód wiedźmina zawierająca niepowiązane ze sobą fabularnie opowiadania, w moim odczuciu gorsze niż w tomie Ostatnie życzenie. Powiedziałbym nawet więcej, że niektóre zamieszczone teksty jak chociażby Trochę poświęcenia zapowiadały się genialnie, pod względem klimatu i fabuły, a zostały poddane literackiej aborcji jeszcze zanim coś naprawdę wyśmienitego się z nich urodziło.  Jestem rozczarowany. Może i nasz Geralt swoje przygody przeżywa dzielnie, stawia odpór złu, ale ta mięta, którą czuje do ohydnej, wprost koszmarnej, Yennefer to coś tragicznego.
Kreacja świata nie pozostawia nic do dodatnia, pod tym względem wszystko jest na swoim miejscu. Odwiedzane przez wiedźmina miejsca są charakterystyczne, ciekawie opisane i jak zwykle u Sapkowskiego niejednoznaczne. Bardzo podoba mi się przemycanie uniwersalnych wartości do świata tak podobnego do naszego, w którym to nietolerancja do różnego rodzaju odmieńców, istot innych niż ludzkie popycha do mordu, do zagłady w imię postępu i panowania nad światem. Wiedźmin jest takim głosem sumienia, co inteligentnych ras nie zabija, stworów na wymarciu nie tyka, jest takim mrugnięciem oka do czytelnika, który zamiast wyliczać i piętnować różnych "odmieńców" w swoim otoczeniu powinien zacząć się uczyć z nimi współżyć i ich akceptować. 

INFO
Autor: Andrzej Sapkowski
Tytuł: "Wiedźmin. Miecz Przeznaczenia"
Wyd.: SuperNowa, Warszawa 2011
Il.str.: 342
Cena: ok 30 zł

wtorek, 28 kwietnia 2015

Nowy nabytek

Książkowe wykopaliska
Ha! Ostatnie książkowe wykopaliska, jak nazywam poszukiwanie książek w serwisach aukcyjnych, księgarniach i antykwariatach, uważam za bardzo udane! Nowy płomień pasji, przygasłej, przyczajonej od lat, rozniecony z całą mocą w zeszyłam roku podczas krakowskiej inscenizacji opery Giacomo Pucciniego "Madama Butterfly" spowodował u mnie istny głód wiedzy na temat historii opery. Wiedzy nie tak znowu popularnej, w sumie dość hermetycznej i nie łatwo dostępnej. Mając w pamięci, że kiedyś dawno temu było takie warszawskie wydawnictwo Kronika, właśnie w wydawaniu kronik się parające, zacząłem poszukiwać jednej pozycji z ich katalogu i udało się!

Nie taka znowuż nowość
Nikomu nie muszę udowadniać, że opera nie jest specjalnie popularna w naszym kraju, że jest rzeczą w pejzażu kultury, przykro to mówić, marginalną. Książek traktujących własnie o historii opery jest bardzo niewiele. Nowości brak, poza dwutomowym dziełem Piotra Kamińskiego Tysiąc i jedna opera nic nowego w tym temacie nie zostało w ostatnim czasie wydane. Tym bardziej ucieszyłem się, że odnalazłem Kronikę opery. Publikacja ta już dawno osiągnęła pełnoletność, jednak mój egzemplarz wydaje się być nienaruszony. Mityczny ząb czasu ją oszczędził choć od wydana Kroniki opery minęły już 22 lata!

Co w środku
Ilość informacji, wręcz się z książki wysypujących, jest oszałamiająca. Jak to w kronice bywa wiadomości przedstawione zostały w chronologicznym ciągu. Zamieszczono obszerne artykuły na temat rozwoju opery na świecie, nastrojów panujących podczas premier wielkich dzieł, jak chociażby "Trubadura" Verdiego czy wspomnianej już "Madamy Butterfly" Pucciniego. Mamy jeszcze noty biograficzne kompozytorów, librecistów, śpiewaków czy dyrygentów. Taka publikacja nie obeszłaby się bez ilustracji, których ilość jest przeogromna. Fotografie ludzi opery - wielkich div,  legendarnych tenorów, kompozytorów -, a także plakaty, projekty ubiorów, zdjęcia z inscenizacji i wiele, wiele więcej. Moc informacji!

Kropla dziegciu w beczce miodu
Nie wszystko złoto co się świeci. Niestety Kronika opery publikacją idealną nie jest. Wyżej wspomniane przymioty są jej wielkim atutem, ale kilka rzeczy, które mi osobiście psują przyjemność z niej korzystania, rzuciło mi się w oczy o czym nie omieszkam wspomnieć. Zabrakło mi streszczeń librett chociażby wybranych, najbardziej uznanych oper. Mam świadomość, że zamieszczenie takich omówień, może i poszerzonych o noty krytycznoliterackie, spowodowałoby znaczne zwiększenie objętości Kroniki..., ale myślę, że byłoby warto. Notki, które czytamy są często bardzo pobieżne, wynika to z bardziej faktograficznego ujęcia prezentowanego materiału, ale ktoś wiedzy łaknący będzie czuł niedosyt. Jedna rzecz, już bardziej redakcyjna, która trochę mnie drażniła to niekonsekwencja w pisaniu imion. Zdarza się, że w obrębie jednej notki zachowano oryginalną pisownię np. niemiecką bądź francuską, by za chwilę użyć formy polskiej. 
Pomimo zastrzeżeń konkluzja jest jednak bardzo pozytywna, Kronikę opery warto posiadać, jednak temu wydawnictwu przydałaby się reedycja. Wersja poprawiona, uzupełniona o lata 1993 - 2015 byłaby przeze mnie bardzo pożądana. 

Więcej zdjęć na facebookowym profilu bloga Książki i/lub Czasopisma, zapraszam!



INFO
Autor: Redakcja polskiego wydania Marian B. Michalik
Tytuł: "Kronika opery"
Wyd.: Kronika, Warszawa 1993
Il.str.: 639
Cena: kiedyś, dawno temu kosztowała 500 000 zł :D Ja natomiast kupiłem za 30 zł z przesyłką!

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...