Miałem zacząć mniej więcej tak: orient oraz odwołania do starożytności także w kulturze polskiej zadomowiły się na dobre. I tak, bla, bla, bla dalej miał nastąpić pełen emfazy i uczonych słów potok zdań mądrych i zwięzłych, jednak to wszystko okazuje się bezcelowe. Ciekawsze wszakże będzie streszczenie tego co mnie spotkało zanim (cudem!) zobaczyłem "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego na deskach Opery Krakowskiej. Opowieść to z dreszczykiem o tym, jak stojąc w kolosalnym korku odchodziłem od zmysłów, nie wiedząc co począć, czy wysiąść czy też modlić się żeby ten korek się odkorkował, żeby wyskoczył z hukiem jak zatyczka najlepszego szampana i wszystko wreszcie ruszyło. Nie ruszyło... Ryzykując wyplucie płuc wysiadłem i rzuciłem się do biegu. W błędzie będzie ten, który pomyśli, że szkoda było mi pieniędzy wydanych na bilet bezpowrotnie w przypadku spóźnienia utraconych. Biegłem motywowany nie kwestiami finansowymi, ale artystycznymi wszakże to sam Mariusz Kwiecień - solista Metropolitan Opera w Nowym Jorku - miał tego wieczoru wcielić się w rolę króla Sycylii Rogera. Dobiegłem łapiąc po drodze kolejny autobus, jednak dystans od ulicy Kamieńskiego do Centrum Kongresowego ICE pokonałem biegiem. Płuca wyplułem, a do opery wpadłem z rozwianym włosem o 18:27 - spektakl ruszył w trzy minuty później, warto było biec ze łzami w oczach, z posmakiem krwi w ustach i zdążyć na to co zobaczyłem.
Roger
Rozwodzenie się nad samą treścią opery byłoby niepodobieństwem. Utwór Szymanowskiego tak przepełniony jest wszelakimi odwołaniami i podtekstami, że sama akcja w połączeniu z doskonałą muzyką (orkiestra opery pod batutą Łukasza Borowicza) jest tylko narzędziem blednącym w porównaniu z możliwościami interpretacji dzieła. Losy króla Sycylii Rogera (znakomity Mariusz Kwiecień), którego życie zostaje zburzone przez pojawienie się heretyka Pasterza (Pavlo Tolstoy) stawiającego się na równi z Bogiem zostały przedstawione wręcz doskonale. Postacie są żywe i niejednoznaczne, a ich dylematy trafiają do odbiorcy. Partie chóralne w połączeniu z elementami muzyki orientalnej i scenografią budują niezwykły mistyczny wręcz metafizyczny klimat. Przegrany pojedynek Rogera o rząd dusz z Pasterzem, także o swoja żonę Roksanę (niezastąpiona Katarzyna Oleś-Blacha, uwielbiam ją!) wydaje się być wciąż aktualną alegorią zmagań człowieka z samym sobą, swoimi pokusami, ułomnościami, ale i duchowością. Finał opery wbija w fotel, a jego niejednoznaczność może powodować poczucie zagubienia.
Pytacie o wrażenia? Ciężko to opisać bo "Król Roger" doskonale wpisał się w moje zainteresowania i wrażliwość. Odwołania do orientu, mitologii, filozofii i religii w oprawie nastrojowej, chwilami bardzo podniosłej i pełnej patosu muzyki trafiły w samo sedno. Uwspółcześniona inscenizacja "Króla Rogera" autorstwa Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej, nie zburzyła specyficznego klimatu utworu Szymanowskiego, a poruszyła w subtelny sposób dylematy ciągle nam towarzyszące.
Tytuł: "Król Roger"
Kompozytor: Karol Szymanowski
Libretto: Jarosław Iwaszkiewicz, Karol Szymanowski
Reżyseria i kostiumy: Michał Znaniecki
Kierownictwo muzyczne: Łukasz Borowicz
Scenografia: Luigi Scoglio
Choreografia: Diana Theocharidis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz