wtorek, 25 czerwca 2019

Anihilacja - finał!

Anihilacja. Tom 3

Po tym jak Lord Annihilus z pomocą Thanosa pojmał i przejął kontrolę nad Pożeraczem Światów Galactusem los wszechświata wydawał się przesądzony. Jak to bywa w opowieściach tego typu następuje pewna zmiana punktu widzenia, motywacje, które wydawały się oczywiste okazują się czym zupełnie innym, czymś znacznie bardziej złym niż wskazywałby na to czyny bohaterów. 

Zwieńczenie opowieści o najeźdźcach ze Strefy Negatywnej dostarcza wielu emocji. Samo opisywanie fabuły byłoby jednym wielkim spojlerem, ale warto tu nadmienić, że postacie poznane w poprzednich tomach walczą dzielnie do samego końca, muszą ponownie przełamać uprzedzenia wobec siebie i działać solidarnie dla wspólnego dobra. Wreszcie dochodzi do wielkiego starcia Thanosa z Draxem Niszczycielem, szkoda, że w tak niefortunnym momencie - choć dla fabuły to akurat świetna rzecz. Podobnie sprawa wygląda w chwili pojedynku Annihilusa z Novą. Jest brutalnie i krwawo i są nawet flaki, brr. Widoczne są wewnętrzne przemiany supertrykociarzy, a przede wszystkim zaangażowanie w walkę, której stawką jest los znanego wszechświata. Annihilus to nie tylko żądny podboju superłotr, to przede wszystkim siła niosąca zniszczenie i tylko tego zniszczenia pragnąca. I ciężko jest tu nawet mówić o ustanawianiu jakiegoś nowego ładu, choć ten także się w pewnym zakresie w opowieści pojawia. 

Dzięki trzeciemu tomowi Anihilacji, a właściwie zeszytom poświęconym zmaganiom heroldów Galactusa, choć na moment możemy wczuć się w istoty obdarzone wielkimi mocami. Ogromną rolę odgrywa tutaj Srebrny Surfer powracający na usługi Galactusa po okresie rejterady. Jego rola jest niebagatelna - to on ma pomścić upokorzenia jakich doznał Galactus za sprawą Aegis i Tenebrousa. Także Stardust wraca pod skrzydła Galactusa, by służyć mu po kres dni wyszukując nowe światy do pożarcia. Zapewnić ma to równowagę we wszechświecie. Jest jeszcze jeden z upadłych heroldów, który co prawda nie wraca na usługi swojego pana lecz postanawia wymierzyć sprawiedliwość wszystkim tym, którzy podczas wojny dopuścili się zbrodniczych czynów. Firelord uosabia niepohamowany gniew i zemstę.

Anihilację. Tom 3 przeczytałem z zaciekawieniem i przyznam, że bardzo lubię takie historie jakie opowiadane są w zeszycie Opiekunowie, odniesienia do powstania świata, potężnych mocy mających nad nim pieczę, które w pewnym momencie degenerują się doprowadzając do starcia wciągają mnie bez reszty. Mniej pociągają mnie starcia galaktycznych armii, zdecydowanie wolę coś podszytego mitologią, religią czy szeroko pojętym mistycyzmem. Nie zmienia to postaci rzeczy, że zarówno trzeci tom jak i dwa poprzednie to ciekawa, dynamiczna i nie nużąca dłużyznami opowieść o bohaterach posiadających bardzo różne genezy, kierujących się odmiennymi motywacjami dla osiągnięcia wspólnego celu.

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Tytuł: "Anihilacja. Tom 3"
Scenariusz: Keith Giffen, Christos N. Gage, Stuart Moore
Rysunki: Andrea DiVito, Scott Kolins, Mike McKone, Giuseppe Camuncoli
Wyd.: Egmont, Warszawa 2017
Il.str.: 304

czwartek, 20 czerwca 2019

Krew i złoto

Nawałnica mieczy t. 2: Krew i złoto

Dzisiejszy wpis będzie nieco krótszy niż te poprzednie omawiające tematykę Pieśni lodu i ognia. Powód jest bardzo prosty. W zasadzie stylistycznie w drugim tomie Nawałnicy mieczy nie następuje żadna, absolutnie żadna zmiana. Podobnie ma się sprawa rozwoju uniwersum wykreowanego przez George'a R.R. Martina. Nic znaczącego, poszerzającego naszą wiedzę na temat świata tym razem się nie pojawiło. Nie znaczy to, że książka jest gorsza od poprzednich, o nie! 

W drugim tomie Nawałnicy mieczy wiele rozpoczętych w poprzednich książkach wątków znajduje swój, mniej lub bardziej szczęśliwy, finał. Wyobrażam sobie jakim wstrząsem przypłaciło lekturę grono fanów Młodego Wilka Robba Starka Króla Północy i jakie wiwaty wznoszone były po wydarzeniach pamiętnego wesela króla Joffrey'a. George R.R.  Martin weselne radosne pląsy zmienił w upiorną rzeź przetasowującą układ sił rodów walczących o panowanie nad Westeros. I kiedy kolejne wielkie rodziny padają jak muchy za Wąskim Morzem Zrodzona z Burzy Matka Smoków Daenerys Targaryen kontynuuje swoją krucjatę wyzwalając kolejne miasta będące pod panowaniem Dobrych Panów. Sama blondwłosa piękność natyka się na ogrom przeciwności i przykrych zdrad w najbliższym otoczeniu. Inni ulubieni bohaterowie też doświadczają kolejnych wzlotów i upadków będących przyczynkiem do ich wewnętrznej przemiany i skonkretyzowania planów na przyszłość. Wyśmienity wątek Aryi Stark i Ogara, machinacje i przekręty Lorda Baelisha, wszystko co przydarza się Tyrionowi (ach ten pojedynek Oberyna Martella z Górą, wstrząs i niedowierzanie) to kolejne mocne strony tej pozycji.

Książka zaczyna się bardzo dramatycznymi wydarzeniami, ale i na koniec Martin przygotował niemałą niespodziankę, której fani serialu nie mieli okazji poznać. Jest to rzecz niezwykle ciekawa i bardzo jestem ciekaw, jak ten wątek będzie się rozwijał. Zapowiada się upiornie i krwawo, zupełnie jak z horroru. To jest kolejny powód, by fani serialu sięgnęli po książki. Są wątki lepiej rozegrane przez serial, to fakt, są jednak też takie, które nabierają głębszego sensu i mocniejszego wydźwięku w książce przez znacznie bardziej rozbudowany kontekst i mniej pretekstowe rozwiązania. Jeżeli ktoś nie dotarł z lekturą do Nawałnicy mieczy zmęczony poprzednimi powieściami, mnogością wątków i bohaterów, niech wróci do lektury bo warto! 

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Autor: George R.R. Martin
Tytuł: "Nawałnica mieczy t. 2: Krew i złoto"
Wyd.: Zysk i S-ka, Poznań 2014
Il.str.: 636
Cena: 59 zł

czwartek, 13 czerwca 2019

Dziennik z zakładu zamkniętego

Notatki samobójcy

Książki skierowane do młodzieży przede wszystkim mają zapewniać rozrywkę, budować więź ze słowem pisanym, a jeśli to możliwe, przemycać wartościowe treści pozwalające młodemu czytelnikowi jakoś osadzić się w trudnej rzeczywistości. Notatki samobójcy to kolejna publikacja po 13 powodach poruszająca temat odbierania sobie życia przez młodzież. I jest to znacznie bardziej wartościowa i godna uwagi pozycja choć powód jest tylko jeden - czasem to wystarczy.

Nastoletni Jeff trafia na zamknięty oddział szpitala psychiatrycznego, sam nie pamięta co się stało, co jest przyczyną tego z gruntu niezwykłego stanu rzeczy. Otaczają go pielęgniarki i inni kuracjusze będący w równym stopniu, a niektórzy nawet bardziej, pokrzywdzeni przez los co on. Kolejne sesje terapeutyczne w doktorem Kac'em (tak nazywa go Jeff), jego słowne z nim pojedynki, niczym starcia na florety, długo nie dają czytelnikowi punktu zaczepienia. Także zajęcia grupowe, podczas których poznajemy innych bohaterów będących tłem dla opowieści Jeffa, nie przynoszą spodziewanego wyznania prawdy mającego być przyczynkiem do zakończenia ponad czterdziestodniowego pobytu w szpitalu sukcesem. Jeff szczerze swych tajemnic jednak za sprawą nowo poznanej przyjaciółki Sadie zaczyna się przełamywać. Odstawienie "Leku Na Całe Zło", niebieskiej pastylki otrzymywanej co rano, również ma na to wpływ. Kolejne wydarzenia odsłaniają powody, dla których zwykły piętnastolatek, mający kochającą rodzinę, siostrę i przyjaciółkę, targnął się na swoje życie w sylwestrowa noc. 

Historię Jeffa poznajemy z jego relacji, to on jest narratorem całej opowieści. Każdy kolejny dzień przynosi jakieś nowe informacje o chłopaku, jego relacjach z rodzicami, siostrą, przyjaciółką Allie  lecz przez dłuższy czas możemy tylko domniemywać co było przyczyną tak dramatycznego aktu do jakiego doszło. Michael Thomas Ford stworzył przekonujący portret zagubionego nastolatka, dla którego okres dojrzewania, odkrywanie własnej tożsamości są bardzo trudne. Pomimo tego, że Jeff jest nad wiek inteligentny, chwilami nawet aż za bardzo, nie jest wstanie ustrzec się przed typowymi lękami jak strach przed odrzuceniem i własnymi uczuciami. Prawdziwe uczucia ukrywane są za fasadą sarkazmu i ciętego języka. Riposty jakimi rzuca Jeff są świetne! Notatki samobójcy z humorem i polotem poruszają kwestie będące dla młodzieży tak istotne. Samoakceptacja, pierwsze miłosne relacje, poczucie wsparcia i przynależności stają się fundamentem, musi być on mocny w przeciwnym wypadku może dojść do tragedii. Jest to książka zarówno dla dorastającej młodzieży jak i ich rodziców.

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Autor: Michael Thomas Ford
Tytuł:  "Notatki samobójcy"
Wyd.: Nasza Księgarnia, Warszawa 2017
Il.str.: 272
Cena: 29,90 zł

sobota, 8 czerwca 2019

Leonard Bernstein - KANDYD - Opera Krakowska

Opera Krakowska, inaugurując swój 23. Letni Festiwal, postawiła nie na operowy evergreen Pucciniego czy Verdiego, ale na opowieść wprost z nowojorskiego Broadwayu. "Kandyd" Leonarda Bernsteina, w doborowej obsadzie, ożywił deski krakowskiego teatru operowego roztaczając niezwykły klimat niebanalnego muzycznie i wizualnie przedstawienia. 

Leonard Bernstein najbardziej znany jest z "West side story", ten doskonale obeznany z muzycznym fachem kompozytor potrafił przelać swoja niezwykłą charyzmę i praktyczną wiedzę do tworzonych przez siebie utworów. Ale czy  reżyser krakowskiej inscenizacji, Michał Znaniecki, oddał tę charyzmę i werwę z jakiej znany był Bernstein? Znaniecki przegotował inscenizację pełną niespodzianek, w której czuć ducha Bernsteina, ale duch to już zupełnie inny, nie tak porywający jak być powinien. Do inscenizacji Znanieckiego nigdy nie mam zarzutów, jest to chyba mój ulubiony reżyser przedstawień operowych. Do dziś wspominam wspaniałego "Króla Rogera" w jego reżyserii, ale "Kandyd" to niestety nie tak porywające przedstawienie jak się spodziewałem. Sam utwór jest połączeniem musicalu, opery i operetki, stanowi niesamowity miszmasz, z którym nie każdy jest w stanie sobie poradzić. 

Wszystko rozgrywa się w scenerii ogromnej biblioteki, z której raz po raz rzucani jesteśmy w świat za sprawą przygód tytułowego Kandyda. W tej roli wystąpił Voytek Soko Sokolnicki doskonale oddając charakter granej przez siebie postaci. Otóż nasz młodzieniec wygnany z zamku barona po nakryciu go na miłosnych awansach do Kunegundy, portretowanej przez, jak zwykle znakomitą, Katarzynę Oleś-Blacha, musi stawić życiu czoła. Tułaczka Kandyda po świecie ma umocnić go w przekonaniach zaszczepionych mu przez Panglossa, w którego wcielił się Mariusz Godlewski. A prawda to przewrotnie prosta mówiąca, że świat na jakim się urodziliśmy to najlepsze miejsce z możliwych. Wkrótce okazuje się, że ukochane osoby giną, a Kandyd trafia z miejsca na miejsce przekonując się, że śmierć bliskich nie była do końca prawdą. Sam także staje się katem kilku osób w tym Rabina i arcybiskupa Paryża. Poznajemy także innych bohaterów dramatu, a między nimi gwiazdę wieczoru - Old Lady, w kreacji Małgorzaty Walewskiej. Losy bohaterów splatają się w groteskowej i absurdalnej opowieści o poszukiwaniu sensu życia, miłości i istnienia w ogóle. Nad całym tym zamieszaniem czuwał satyryk Krzysztof Piasecki (na szczęścicie partia mówiona) wcielający się w Woltera, autora powiastki filozoficznej na kanwie, której Bernstein osadził swoja opowieść.

I muszę przyznać, że pomysły realizacyjne, scenografia, gra świateł, a także świetne kostiumy nadawały całości klimatu, widać było zabawę konwencją i stylem. Także choreografia Jarosława Stanka nie pozwalały zatrzymać się nawet na moment, nadając całości tępa podkręcanego przez orkiestrę pod batutą Sławomira Chrzanowskiego. Miałem wrażenie, że chwilami tempo było aż za duże. To co działo na scenie się podczas wizyty Kandyda w Portugalii czy Eldorado było znakomite. Muszę tutaj napisać z przykrością, że wtręty do bieżącej sytuacji politycznej, jakie znalazły się w kwestiach Woltera, zupełnie mnie nie bawiły. Te nawiązania do edukacji, dobrej zmiany, programów z plusem, jakie to było słabe, jakie to czerstwe, ech. Wielkim plusem były popisy wokalne Oleś-Blachy i Walewskiej, widać, że obu paniom niczego nie brakuje, a jedna drugiej nie ustępuje talentem, świetne zestawienie!

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Kompozytor: Leonard Bernstein
Słowa piosenek: Richard Wilbur
Tytuł: "Kandyd"
Reżyseria, kostiumy, reżyseria światła: Michał Znaniecki
Kierownictwo muzyczne: Sławomir Chrzanowski
Scenografia: Luigi Scoglio

piątek, 7 czerwca 2019

Dni bez końca... i bez polotu

Dni bez końca

Dawno nie miałem problemu z napisaniem kilku zwięzłych zdań na temat dopiero co przeczytanej książki. Dawno, ale przyszedł ten czas i jestem bardzo tym zdziwiony. Z Dniami bez końca Sebastiana Barry'ego chciałem zapoznać się zaraz po przeczytaniu wywiadu z nim, zaciekawiła mnie historia tak dziwna i momentami absurdalna, że nie mogłem tego odpuścić... 

A historia to dwóch chłopaków rzuconych przez życie na okrutny front wojny secesyjnej i walk obywateli nowo powstałych Stanów Zjednoczonych z rdzennymi Amerykanami. Opowieść poznajemy z relacji Thomasa McNulty'ego, imigranta z Irlandii, który opuścił ojczyznę z powodu klęski głodu. Thomas, z wielkim zaangażowaniem, kreśli obraz swoich frontowych przygód oraz okropności jakie widział, jakich dopuszczali się żołnierze na Indianach. W tym wszystkim towarzyszy mu John Cole, osoba mu najdroższa, z którą połączyła go nierozerwalna więź i miłość. Ich relacja spajana jest niesamowitymi wspomnieniami z górniczego miasta, gdzie obaj bohaterowie dawali występy dla męskiej publiki. Zapytacie i co w tym takiego niezwykłego? Otóż w miejscowości owej nie było kobiet, więc powabni chłopcy przebrani za równie powabne damy bawili swoją publikę tańcem. I tak nasi bohaterowie przemierzają jeszcze dziewicze tereny Stanów Zjednoczonych znosząc wojenne trudy dzięki swojej relacji i wspomnieniom szczęśliwych chwil.

I właściwie tyle. Barry umieszczając w roli narratora Thomasa zapewne chciał, aby bohater był nam bliższy, abyśmy mogli lepiej odczuć jego losy i sposób myślenia. Na mnie to zupełnie nie podziałało, ten sposób narracji w wykonaniu Barry'ego jest zupełnie nieprzekonujący, przez pierwszych kilka stron zupełnie nie mogłem się przyzwyczaić do gatki Thomasa, potem już jakoś poszło. Najgorsze jest jednak to, że pomimo poruszania ciekawych i ważnych tematów los bohaterów w ogóle mnie nie obchodził. Czytałem to myśląc sobie, że mam tak strasznie ich w nosie, co się z nimi stanie, czy przeżyją, czy zginą - zupełnie wszystko jedno. Wojna secesyjna jest niezwykle interesującym tematem, losy rdzennych Amerykanów podobnież, a Barry spłaszczył to do jakiegoś niezbędnego i całkowicie pretekstowego minimum. A przecież narratorem był naoczny świadek tych niesamowitych wydarzeń, osoba mogąca przekazać odbiorcom coś więcej niż słabe opisy frontowych zmagań. Sama relacja Johna Cole'a i Thomasa też zasługiwała na ciekawsze zobrazowanie, a tak wyszło jak wyszło. Dupa!

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Autor: Sebastian Barry
Tytuł:"Dni bez końca"
Wyd.: Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2019
Il.str.: 288
Cena: 45 zł

sobota, 1 czerwca 2019

Najnudniej o najciekawszym

Philip K. Dick. Człowiek, który pamiętał przyszłość

Lubię czytać biografię, autobiografię i wspomnienia ludzi inspirujących, których często zawiła życiowa droga pozwala czytelnikowi spojrzeć z innej perspektywy na własne dokonania. Lubię poznawać życiorysy ulubionych twórców, wgryzać się w ich sposób myślenia, aby lepiej zrozumieć co chcieli przekazać odbiorcom w swoich dziełach. Anthony Peake popełnił biografię jednego z najciekawszych twórców science-fiction, Philipa K. Dicka, niestety owa książka jest niezwykle rozczarowująca, nie dała mi tego co tak lubię.

Wiele na temat powieści i życia Philipa K. Dicka powstało artykułów i, mniej lub bardziej, naukowych opracowań. Wszyscy autorzy chcą zrozumieć geniusz człowieka, którego sposób myślenia, wizje zawarte w powieściach i opowiadaniach zdawały się być nie wytworem fantazji, ale obrazem zbliżającej się przyszłości. Wizją często niepokojącą, pełną kontroli i zamordyzmu totalitarnych ustrojów. W powieściach Dicka miesza się metafizyka, ezoteryka z futurystycznym przedstawieniem losów gatunku ludzkiego na Ziemi oraz na innych planetach. I można by pomyśleć, że nie da się w sposób nudny i odtwórczy streścić, na trochę ponad 300 stronach, życia tak niesamowitego pisarza, analizy jego twórczości i możliwych czynników wpływających na Dicka postrzeganie świata. A jednak, dało się. Anthony Peake w Philip K. Dick. Człowiek, który pamiętał przyszłość w zupełnie suchy i pozbawiony polotu sposób streścił i spłycił życiorys autora takich bestsellerów jak Człowiek z Wysokiego Zamku, Ubik czy Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?.

Opierając się na innych biografiach, wspomnieniach żon, wywiadach z Dickiem i jego książkach Anthony w zasadzie streścił to co napisali już inni, nie wnosząc do tematu zupełnie nic nowego. Philip K. Dick. Człowiek, który pamiętał przyszłość zawiera także próbę wyjaśnienia w sposób naukowy i paranaukowy (ezoteryczny) co mogło Dickiem kierować, co ukształtowało jego twórczość i miało na nią bezpośredni wpływ. Anthony analizuje wspomnienia, szczególnie to z promieniem różowego światła, starając się zrozumieć ich znaczenie, ale również i wpływ na ostateczny kształt fantastycznych obrazów przyszłości. Jest to szczątkowa, mało ciekawa próba rozwikłania zagadki czy Philip K. Dick rzeczywiste widział przyszłość, czy miał jakieś z nią bezpośrednie połączenie, czy tylko był sprawnym pisarzem, który dzięki swojemu talentowi, wyobraźni i środkom psychoaktywnym potrafił kreować przekonujące obrazy świata przyszłości. Jakkolwiek by nie było, książkę męczyłem jakby stron miała nie 344 a 3000...  

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Autor: Anthony Peake
Tytuł: "Philip K. Dick. Człowiek, który pamiętał przyszłość"
Wyd.: Rebis, Poznań 2015
Il.str.: 344
Cena: 44,90 zł

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...