poniedziałek, 19 listopada 2018

Ignacy Jan Paderewski - Manru, recenzja opery

W nowym sezonie artystycznym, który ja jako odbiorca zaczynam dopiero w połowie listopada, Opera Krakowska przygotowała operę jednego z twórców polskiej niepodległości - Ignacego Jana Paderweskiego. Manru to jedyny utwór operowy Paderewskiego nieczęsto grywany na deskach polskich teatrów - szkoda.

Historia zaprezentowana w libretcie jest nader typowa dla przedstawienia operowego. Opowieść to o nieszczęśliwej miłości Ulany (porywająca Agnieszka Kuk swoim głosem i ekspresja sceniczną nadała postaci głębi i wyrazu, jej błaganie matki o przebaczenie było niezwykle przejmujące) i cygana Manru (Sylwester Kostecki świetnie uzupełniający sceniczna partnerkę), o uczuciu skazanym na zagładę, która dzięki prostocie przesłania nadal jest aktualna. Zarówno Ulana jak i Manru porzucają swoje dotychczasowe życie, aby oddać się miłosnym uniesieniom, żyć razem wbrew wszystkim. Ona wbrew konserwatywnej matce Jadwidze (sroga i poruszająca Olga Maroszek) i wiejskiej społeczności ucieka do cygana, on zaś rezygnuje z życia wędrownego nomada, dla którego jedynym celem w życiu jest niekończąca się podróż za horyzont. Manru marzy o wolności, nie chce być przywiązany do jednego miejsca, Ulana prosi matkę o przebaczenie, chce jej akceptacji, pragnie żyć lecz zostaje odtrącona i przeklęta. Kochankowie zostają odrzuceni przez społeczności, z których się wywodzą. W tym wszystkim jest jeszcze jedna osoba kochająca Ulanę. Urok (baryton Mariusz Godlewski dający popis swoich głosowych umiejętności) wiejski zielarz, niby druid warzący tajemnicze mikstury, ma moc, aby pomóc wyklętej parze, czy jednak będzie wstanie wznieść się ponad własne uczucia? Kiedy uczucie Manru do Ulany się wypala a cygańskie umiłowanie wolności, wciąż tak silne, wygrywa  mężczyzna wraca do taboru w objęcia innej kobiety - Azy (w tej roli Monika Korybalska, która nie raz już oczarowała publikę swymi występami, tak było i tym razem). Dochodzi do nieszczęścia.

Doskonały śpiew solistów, także niewymienionych wcześniej Jacka Greszta (Oros), Andrzeja Bieguna (Jagu), Jarosława Bieleckiego (młody cygan) i Agaty Flondro (młoda dziewczyna) to nie wszystko co zaprezentowała nam krakowska inscenizacja Manru. Nie należy zapominać o niezastąpionym chórze i balecie.

Oszczędna scenografia, w której światło gra bardzo istotną rolę, nadająca opowieści głębi, podkreślająca dramat bohaterów i tym razem nieźle sprawdziła się na deskach Opery Krakowskiej. Choć wole bardziej bogate scenografie sądzę, że Milan David wykonał świetną robotę. Podobnie kostiumy krojem nawiązujące do słowiańskiego folkloru, do wiejskiej tradycji, utrzymane jednak w czarno-białej kolorystyce nieodciągającej uwagi widza od głównego przesłania utworu Paderewskiego. Laco Adamik kolejny raz pokazał, że nawet utwory sprzed stu lat mogą być aktualne, mogą odnosić się do spraw nam bliskim. Muzyka Paderewskiego zapada w pamięć, a orkiestra pod dyrekcją Tomasz Tokarczyka niepierwszy raz udowodniła, że jest w stanie oddać emocje płynące z utworu.  

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku ;)

INFO
Kompozytor: Ignacy Jan Paderewski
Libretto: Alfred Nossig, polski przekład: Roman Kołakowski
Tytuł: "Manru"
Reżyseria: Laco Adamik
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Scenografia i kostiumy: Milan David

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...