czwartek, 1 sierpnia 2019

Pojadły wrony i poleciały

Cienie śmierci

Rozbudowane, wielowątkowe opowieści często muszą w pewnym momencie wyhamować, dać czytnikowi wytchnienie po wydarzeniach, które nim wstrząsnęły bądź zmieniły status quo. Muszą zwyczajnie zwolnić, by kolejne sploty okoliczności i zawirowania akcji mogły ponownie na nas wpłynąć budząc odpowiednie emocje, by to wszystko wybrzmiało z odpowiednią mocą. Mam nadzieję, że pierwszy tom Uczty dla wron jest właśnie tylko takim wytchnieniem przed czymś wartościowym fabularnie - w przeciwnym wypadku strasznie słabo to widzę. 

W Uczcie dla wron nie uświadczymy takich bohaterów jak Deanerys Targaryen czy Tyrion Lannister, próżno szukać Stannisa czy nawet osławionego Jona Snow (to akurat plus). Akcja skupia się na zupełnie innych postaciach - zarówno tych znanych z poprzednich odsłon jak Cersei i Jaime czy nieszczęsna Brienne z Tarthu, ale i tych nowych, pochodzących z odległego Dorne pobratymców nieodżałowanego Oberyna Martell. Dostajemy się w sam środek intryg na dworze króla Tommena gdzie prym widzie jego matka chcąca podporządkować sobie całe otoczenie. Cersei Lannister pogrąża się w nienawiści i rządy władzy, jej szaleństwo zatacza coraz szersze kręgi, nawet brat i kochanek zarazem nie może liczyć na względy Królowej Regentki. I w Dorne, książe Doran Martell zmuszony jest wziąć udział w grze, w której Żmijowe Bękarcice dążą do zmiany układu sił - chcą pomścić ojca, a pamiętajmy, że córka Cersei - Myrcella - została wysłana do Dorne przez Tyriona. A tak, bo zapomniałem - na odległych Żelaznych Wyspach odbywa się zgromadzenie mające na celu wyłonić nowego władce. Rzecz jasna córka nieodżałowanego Balona Greyjoy'a chce przejąć schedę po ojcu, ale pojawia się jej wujek, a nawet dwóch. I to co się dzieje na tych królewskich dworach jest najważniejsze w Uczcie dla wron, ale zupełnie nie porywa. Pojawiają się jeszcze pomniejsze wątki pozwalające z boku spojrzeć na inne osoby dramatu, ale dla akcji nie jest to niczym znaczącym, jedynie stanowi pewne poszerzenie perspektywy. Wspomniałem o Brienne, będącej jedną z moich ulubionych postaci, o jakże ta nieszczęsna kobieta plącze się po tej książce w zupełnie bezsensownej misji poszukiwania "błazna i siostry", jakąż ona z siebie robi idiotkę. 

To jak dotąd najsłabsza odsłona cyklu, jestem zupełnie zawiedziony. Liczę, że będzie tak jak zasygnalizowałem we wstępie - że jest to spowolnienie mające na celu nabudowanie kontekstu, dzięki któremu przyszła kulminacja powali mnie na kolana. I oby tak było, wpadłem do świata Siedmiu Królestw i pogrążyłem się w nim bez reszty, szkoda, aby zainwestowane emocje uleciały w oparach absurdu i rozczarowania. Czytając Ucztę dla wron, zbliżając się do jej końca, zachodziłem w głowę jak to jest możliwe, że nic się nie dzieje, zupełnie jakbym oglądał 5000 odcinek "Mody na sukces" albo "Klanu". 

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku !

INFO
Autor: George R.R. Martin
Tytuł: "Uczta dla wron t. 1: Cienie śmierci"
Wyd.: Zysk i S-ka, Poznań 2015
Il.str.: 511
Cena: 49 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...