Plakat autorstwa Piotra Suchodolskiego |
Po długiej przerwie przyszedł czas na słów kilka o najnowszej operze, którą przyjemność miałem zobaczyć na deskach Opery Krakowskiej.
Operę, Anna Bolena Gaetano Donizettiego, na scenę krakowskiego teatru, przeniosła Magdalena Łazarkiewicz, kierownictwo muzyczne objął niezastąpiony Tomasz Tokarczyk.
O tragicznym losie Anny Boleyn słyszał chyba każdy. Nie? Nie wierzę. Na pewno obiło się Wam o uszy coś nie coś na temat rozlicznych żon króla Henryka VIII, nie będę zatem przybliżał fabuły spektaklu bo z grubsza jest wszystkim ona znana. Napiszę jednak, że główna akcja rozgrywa się między trzema postaciami, wspomnianą już tytułową Anną, jej mężem pragnącym się jej pozbyć Henrykiem VIII, a Joanną Seymour - będącą jednocześnie damą dworu, bliską osobą królowej i kochanką wiarołomnego króla.
I sama historia byłaby tu niczym gdyby nie genialnie odegrane role głównych postaci dramatu. Pełna wdzięku i smutku Anna, w tej roli rewelacyjna Karina Skrzeszewska, przykuwa uwagę widzą grą aktorską i śpiewem - takiego ładunku emocjonalnego na scenie Opery Krakowskiej dawno nie było! Ale dopiero w duecie z Seymour, odegranej z polotem przez Karolinę Sikorę, czy Henrykiem VIII, w interpretacji Wołodymyra Pankiwa, dotykamy dramatu zdradzonej królowej w pełni. Zaplątana w intrygę, zdradzona przez męża Anna traci zmysły w Tower, a widz wręcz namacalnie czuje jej ból. Niezwykłe.
Nie zapominajmy o reszcie obsady, bo i chór jak i pozostali wykonawcy, chociażby Olga Maroszek w roli nadwornego grajka Smetona robią rewelacyjne wrażenie. Napiszę jeszcze o samej scenografii, zostawiłem sobie to na deser. Otóż, przeświadczenie, że ograniczenie jej do minimum, do paździerzowych ścian, w zamyśle by uwypuklić dramat bohaterów, by widza nie odciągać błyskotkami od akcji, jest błędne. Anna Bolena zasługiwała na dużo bogatszą oprawę niż to co zaserwował nam Paweł Dobrzyński. Dobrze, że stroje, za które odpowiedzialna była Maria Balcerek, były świetne, nawiązywały do epoki, budowały klimat. Ciesze się, że nie zdecydowano się na jakieś minimalistyczne kombinezony. Uff!
Jeżeli ktoś ma czas i ochotę to serdecznie zapraszam, chyba jeszcze jakieś bilety się ostały, jeśli nie to pamiętajcie o Annie Boleyn w przyszłym sezonie operowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz