Ciągłe przetwarzanie przeszłości jest bardzo ważną cechą naszej kultury. Czerpanie z tego co było kiedyś, ciągłe definiowanie na nowo znanych od dawna motywów, tworzenie swoistych hybryd łączących nowoczesność z starożytnością to równie popularny co niebezpieczny nurt spotykany także w inscenizacjach operowych. Od ręki reżysera i scenografa zależy czy taki eksperyment sprawdzi się na scenie, czy przypadnie widowni do gustu. Richard Strauss stworzył połączenie opery buffa z operą seria wykorzystując do tego mit o Ariadnie i Tezeuszu. Przedstawił losy samotnej Ariadny przebywającej na wyspie Naxos poprzedzając je prologiem będącym swoistą farsą na zakulisowe życie aktorów w teatrze. "Ariadna na Naxos" to utwór ciekawy jednak powodzenie jego realizacji zależy od wizji reżysera, a ta, przedstawiona przez Włodzimierza Nurkowskiego jest cokolwiek kontrowersyjna, zupełnie jak połączenie pasztetowej najgorszego sortu z kawiorem z bieługi.
Jako widzowie zostajemy przeniesieni za kulisy teatru operowego, na którego deskach ma zostać wystawiona opera "Ariadna na Naxos". Przyglądamy się zatem przygotowaniom aktorów, ich wzajemnym uszczypliwością i zmaganiom Kompozytora (w tej roli rewelacyjna Agnieszka Rehlis stworzyła postać z krwi i kości, jej partie były wprost niezwykłe) z wymaganiami widza oraz wykonawców. Przepychanki między solistami, która z części roli ma zostać wykreślona, aby pozbawić dzieło niepotrzebnych dłużyzn, wydają się być niezwykle na miejscu w inscenizacji Nurkowskiego. Wszystko to ubrane jest w kiczowate, ohydne kostiumy w anturażu urągającej widzowi scenografii jeżdżących domków z dykty. Tyle o prologu, Kiedy kurtyna opadła odetchnąłem z ulgą, byłem pełen obaw co zobaczę kiedy znowu się podniesie.
Druga część utworu Straussa to już wystawienie opery przez ekipę znaną z prologu. To co zobaczyłem było naprawdę świetne. Pogrążona w smutku Ariadna (Magdalena Barylak brzmiąca wyjątkowo dobrze w języku niemieckim) w oszczędnej scenografii w towarzystwie trzech nimf Najady (Karolina Wieczorek), Echo (Monika Korybalska) i Driady (Agnieszka Cząstka). Na tle falującego, ciemnego można okalającego Naxos Ariadna wyglądała na wyjątkowo nieszczęśliwą i samotną. Morskie tło rozświetlało się, aby ukazać sceny z mitu o Tezeuszu i Minotaurze w pięknej baletowej formie. Samo pojawianie się tych obrazów i późniejsze ich zanikanie w morskich odmętach było wyjątkowo nastrojowe, aż do momentu, w którym na scenie pojawili się kompanii Zerbinetty (Katarzyna Oleś-Blacha stworzyła obraz kiczowatej i pretensjonalnej idiotki, bolesne, bardzo bolesne widowisko) Arlekin (Michał Kutnik), Scaramuccio (Vasyl Grokholskyi), Truffaldino (Krzysztof Dekański) i wszystko zniszczyli swoją pretensjonalną i tandetną błazenadą.
I tak przeplatały się smutne losy Ariadny, piękne obrazy z mitu o Tezeuszu z tandetnymi scenami farsy nawiązujących stylistyką do kabaretów Olgi Lipińskiej, czekałem tylko, aż ona sama wyłoni się zza winkla w tych swoich debilnych okularach. Tomasz Kuk w roli Bacchusa doskonale uzupełniał dramat Ariadny, ale czy te elementy farsy, w wykonaniu całej reszty, naprawdę musiały być tak tandetne i kiczowate? I cóż z tego, że muzyka była doskonała, że soliści w formie (bez względu jak idiotycznie wyglądali śpiewali znakomicie, wszyscy!) skoro Nurkowski stworzył taką beznadzieją inscenizację? Najlepszym wyjściem byłoby tylko słuchanie muzyki Richarda Straussa w wykonaniu nieocenionej orkiestry Opery Krakowskiej prowadzonej przez niezmordowanego Tomasza Tokarczyka.
Kompozytor: Richard Strauss
Libretto: Hugo von Hofmannsthal
Reżyseria: Włodzimierz Nurkowski
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Scenografia i kostiumy: Anna Sekuła
Choreografia: Katarzyna Aleksander-Kmieć, Jacek Tomasik