Dziś wszystko nastawione jest na zysk, dziś łatwiej sięgnąć po coś znanego, po coś co zapewni widownię w myśl zasady, że najbardziej podobają nam się rzeczy, które już znamy. Także przedstawienia operowe muszą się sprzedać, przyciągnąć widownię, stąd na naszej rodzimej scenie tylko sporadycznie można trafić na tytuły wcześniej nigdy nie wystawiane. Łatwiej jest sięgać po znane utwory klasyków gatunku, zapewniając sobie widownię, niż spróbować przenieść na deski teatru coś zupełnie nieznanego, co niekoniecznie do tej samej widowni może trafić. Opera Krakowska zaryzykowała i w roku 2014 zaprezentowała na swojej scenie dzieło wcześniej w Polsce nie wystawiane - "Miłość do trzech pomarańczy" Siergieja Prokofiewa z roku 1921 w reżyserii Michała Znanieckiego - i sądząc po recenzjach trafiła w dziesiątkę o czym mogłem przekonać się na własne oczy i uszy.
Punktem wyjścia utworu Prokofiewa staje się nierozstrzygalny dylemat co jest ważniejsze, co jest lepsze dramat liryczny, komedia czy tragedia, jednak nie od razu przenosimy się na dwór Króla Treflowego (w tej roli po raz kolejny możemy zobaczyć potężnego Wołodymyra Pankiva dysponującego silnym basem), gdzie ma odbyć się przedstawienie sztuki Miłość do trzech pomarańczy, która to niejako miałaby ten dylemat rozwiązać, lecz znajdujemy się w szarym i przygnębiającym domu starców. Otoczeni emerytami na wózkach inwalidzkich oraz personelem medycznym stajemy się świadkami tego jak na skutek zepsucia się odbiornika telewizyjnego pensjonariusze, wraz ze swoimi opiekunami, przeistaczają się w aktorów mających odegrać role we wspomnianej sztuce. Książę (znany z roli Fausta w "Mefistofelesie" Vasyl Grokholskyi odegrał tę rolę wprost niezwykle), będący w istocie następcą tronu, to nieuleczalny hipochondryk. Wyleczyć go może tylko śmiech, jednak nie tak łatwo Księcia rozbawić. Demoniczna Fata Morgana (tutaj mamy do czynienia z Magdaleną Barylak, nie jestem fanem jej głosu, jednak w tej roli spisała się dobrze, widać nie rola Halki jej pisana, a złej wiedźmy) rzuciła na młodzieńca urok, także bratanica Króla Treflowego Księżniczka Clarissa (Małgorzata Ratajczak) oraz dworski urzędnik Leander (Mariusz Godlewski) dbają o to, aby Książę nigdy nie wyzdrowiał. Wszystkie zabiegi Truffaldina (Janusz Ratajczak znany mi z wstępów w operetkach dał się poznać jako mistrz w swojej klasie) zmierzające do uleczenia chłopaka spalają na panewce, dziwnym zrządzeniem losu sama Fata Morgana zupełnie przypadkiem rozwesela następce tronu, wściekła przeklina go mówiąc, że zakocha się w trzech pomarańczach. Niebawem Książę wraz z Truffaldinem wyruszają do Zamku Kreonty, w którym magicznych owoców szczerze wyjątkowo groźna Kucharka (Przemysła Firek w tej roli był zarówno groźny i zabawny, był jak połączenie bolszewika z kucharką ze szkolnej stołówki). Czarnoksiężnik Celio (Wojtek Śmiłek) ostrzega Księcia, że owoce może otworzyć tylko w pobliżu wodny, nie może inaczej pomóc młodzieńcowi w zdobyciu owoców, gdyż wcześniej przegrał w karty z Fata Morganą lecz wręcza mu magiczną wstążkę...
Trochę inne zakończenie
Opera Krakowska wystawiając na swoich deskach "Miłość do trzech pomarańczy" dała wyraźny sygnał, że aspiruje do czegoś więcej niż tylko do bycia kolejnym tego typu obiektem w Polsce. Odważna inscenizacja autorstwa Michała Znanieckiego, obejmująca oprócz reżyserii także stworzenie kostiumów, z pomysłową scenografią projektu Luigi Scoglio to dzieło niezwykłe. Sam pomysł przeniesienia akcji do domu starców, który w moim odczuciu bardziej przypominał szpital psychiatryczny, to krok dość kontrowersyjny. Połączenie tego z niezwykle dynamiczną muzyką Prokofiewa w znakomitym wykonaniu orkiestry pod batutą Tomasza Tokarczyka wydało owoc wyjątkowo smaczny wymagający wyczucia smaku i absurdalnego poczucia humoru. Całe dzieło jest nim przesycone. Farsa i groteska goni tu prawdziwy dramat i śmiech przez łzy.
Michał Znaniecki ze szczęśliwego zakończenia utworu sobie zakpił, dokonał znaczącej korekty. W jego inscenizacji finał to triumf zła i miernoty. Reżyser zmienił tym samym wydźwięk całego dzieła. Ta surrealistyczna farsa wzniosła się dzięki temu na znacznie wyższy poziom, Znaniecki niejako wyciągnął na światło dzienne drugie dno tego utworu. Mający ponieść karę Leander, Clarissa i ich pomocnica murzynka Smeraldina (Agnieszka Cząstka) zamiast ponieść zasłużoną karę z pomocą Fata Morgany doprowadzają do przewrotu obejmując władzę w królestwie. Król Treflowy zostaje obalony, a Książę i Ninetta (Tu po raz kolejny możemy zobaczyć Katarzynę Oleś-Blacha) zamienieni w służących. Wszystko to kojarzy się z przejęciem władzy przez bolszewików w carskiej Rosji. We wstępie napisałem, że recenzje opery "Miłość do trzech pomarańczy" były bardzo entuzjastyczne, opisywały nawet żywiołową reakcję publiczności na zakończenie utworu, ja spotkałem się z czym zupełnie innym - po wybrzmieniu ostatnich akordów opery zapanowała konsternacja. Widownia zupełnie nie wiedziała co się dzieje, a słabe, wręcz mikre brawa sugerowały, że albo czekają na coś jeszcze, na kolejny zwrot akcji lub zwyczajnie, że sztuka nie przypadła "krakowskim koneserom sztuki i melomanom" do gustu. przykre to, bo Sergiusz Prokofiew stworzył dzieło awangardowe i absolutnie genialne.
INFO
Tytuł: "Miłość do trzech pomarańczy"
Kompozytor: Siergiej Prokofiew
Libretto: Siergiej Prokofiew wg bajki Carlo Gozziego
Reżyseria: Michał Znaniecki
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Scenografia: Luigi Scoglio
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz