Wywoływanie w odbiorcach literatury emocji za pomocą różnorakich środków stylistycznych to dla pisarza codzienność. Przeróżne, czasami karkołomne, stylistyczne "piruety i wygibasy", odwołania do kontekstów zarówno społeczno-kulturowych jak i historycznych są w literaturze chlebem powszednim. Często odwołania są tak zawiłe, że tylko sam autor wie o co chodzi w jego dziele powodując tym samym u czytelnika zwyczajne znudzenie. Być znudzonym czytając książkę to jeszcze nic strasznego, można przecież zawsze odłożyć ją na półkę i już po sprawie. Jest wielu autorów, którzy z nudy uczynili swój znak rozpoznawczy. Usypiają, by znienacka przywalić czytelnikowi w mordę, tak robi moim zdaniem Stephen King. Jednak to nie o takich emocjach dziś napiszę, o nie! Nie nuda, nie usypanie czytelnika czy pretensjonalne brednie wezmę na warsztat, ale książkę, która wgniotła mnie w fotel, stała się idealna złodziejką czasu. Lektura Na południe od Broad Pata Conroy'a zapewniła mi cały wachlarz emocji dołączając tym samym do książek bardzo dla mnie ważnych.
... bo jak napisałem we wstępie to idealna złodziejka czasu. Czytałem Na południe od Broad i zapominałem o upływie czasu, przemierzałem kolejne meandry opowieści Conroy'a, a kiedy zerkałem na zegarek dziwiłem się, że minęło już tyle czasu, czasu, którego upływu w ogóle nie odczuwałem. Obraz Karoliny Południowej lat '60, sennego miasteczka Charleston ze swoimi aniołami i demonami wbił mi się do głowy na dobre. Dzięki opowieści narratora poznajemy na wskroś smutną opowieść o specyficznej rodzinie, o przyjaźni i uprzedzeniach, które pokutują w każdym z nas.
Leo King - narrator opowieści - prowadzi czytelnika przez zawiłości swojego życia. Poznajemy go jako chłopca, który po samobójstwie brata próbuje powrócić do normalnego życia pod okiem wymagającej i surowej matki wielbicielki prozy Jamesa Joyce'a oraz kochającego ojca. Samobójstwo brata naznaczyło chłopaka na wiele następnych lat, jednak dzięki przyjaźni i niezwykłemu urokowi osobistemu Leo żyje w miarę normalnie. Życie młodego Kinga zmienia się kiedy do miasteczka przybywają nowi mieszkańcy - jego losy na zawsze łączą się z życiem bliźniaków Trevora i Sheby Poe, czarnoskórego syna trenera Ike'a Jeffersona, rodzeństwa sierot Nielsa i Starli oraz przedstawicieli charlestońskiej arystokracji Chada i Fraser Rutledge. Zapowiada się banalnie, zapowiada się na nudę i tandetny ochłap, a ta książka to prawdziwy diament. Ta opowieść zawiera wszystkie elementy dobrej powieści, znajdziemy w niej intrygę, romans, sentymentalna opowieść o przyjaźni, która nie mogła się zdarzyć, a ponadto elementy trzymającego w napięciu thrillera. Bohaterowie są pełnokrwiści i wielowymiarowi, to nie papierowe kukły, jakich wiele we współczesnej prozie. Na południe od Broad jest świetnie napisana, sposób w jaki Conroy snuje opowieść jest znakomity.
Książka, mocno osadzona w amerykańskiej obyczajowości, porusza bardzo ważne problemy społeczne, barwnie portretując społeczeństwo Stanów począwszy od lat '60 do '90. Segregacja rasowa, uprzedzenia do osób spoza zamożnej socjety, do czarnych, do sierot, do homoseksualistów, do wyznawców innych religii może i nie są najważniejszymi elementami tej opowieści, jednak bardzo wyraźniej z niej przebijają rażąc swoją dogłębną głupotą. Napisze jeszcze tylko tyle, że zakończenie wbija w fotel.
Warto wybrać się na Broad Street w Charlestonie.
Autor: Pat Conroy
Tytuł: "Na południe od Broad"
Wyd.: ALBATROS, Warszawa 2010
Il.str.: 638
Cena: 41 zł
Czytałam tę książkę kilka lat temu. Ma ponad 600 stron, a pochłonęłam ją bardzo szybko, bo w ciągu zaledwie dwóch dni :) Bardzo lubię Pata Conroya i jego gawędziarski styl.
OdpowiedzUsuń