Miałem
sny. Miałem wizje. Świetlane plany i obrazy tego kim nie byłem. Nie byłem, ale
i nie wierzyłem, że jestem. Zaślepiony własnym poczuciem świadomości tego kim
jestem, tego kim chce być, tego do czego dążę. Świadomości wad i zalet mgła,
niczym bielmo na chorym oku, oślepiała i mamiła nieistniejącym.
Bolesna
konfrontacja z rzeczywistością, z obrazem „MNIE” widzianym przez „NICH”. Tych
samych wszędobylskich „NICH”, którzy otaczali moją osobę, których mijałem, z
którymi rozmawiałem, byłem zwaśniony lub zaprzyjaźniony.
Miałem sny, a piękne wizje
wypełniały mi szary dzień. Szarą, deszczową egzystencję ćmy myślącej, że jest
barwnym motylem. Ćmy lecącej do światła, do żaru ognia świecy, lecącej na
pohybel, za wszelką cenę pragnącej spełnić swoje dążenie. Do światła.
Coś pięknego, coś znaczącego zdążyło
się. Miało się zdarzyć. Coś pięknego, co pozwoli uwierzyć w te sny, te wizje,
które pielęgnowałem, a w które nie wierzyłem. Co pozwoli je zrealizować, wiarę
zamienić w ciało. Martwego słowa szelest zapisywania na papierze, w nocy.
Sam.
Miałem Sny. Miałem Wizje.
Znowu chce je mieć. Chce je czuć,
dotknąć. Chcę by z płaszczyzny marzeń stały się realnymi.
To
takie trudne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz