wtorek, 30 listopada 2010

A co to właściwie jest?

Tak się o niej mówi i pisze zupełnie bezrefleksyjnie, a czy ktoś się zastanawia czym owa książka jest? Niby sprawa prosta bo i co w tym ma być skomplikowanego. Plik zadrukowanych i oprawionych kartek. Jaka książka jest każdy widzi. Kolorowa okładka, czarno białe strony, kilka obrazków i tyle. Ryza papieru przekazująca jakieś mniej lub bardziej wzniosłe treści. Dziecko grafomana, naukowca, upadłego literata. Stoi to na półce i tylko się na to kurzy. Ten tylko się dowie co w nich siedzi kto czytał. Jedna z definicji mówi, że książka to wydawnictwo zwarte o objętości powyżej 48 stron. Zupełnie nie romantyczne. Definicja owa pozbawia zaszczytnego miana książki wszystko co ma mniej niż 48 stron. Ale kto z nas będzie teraz przeglądał poukładane na półce książki(!) i sprawdzał ile mają stron? Kto się będzie kłopotał pilnując się czy używa poprawnej nomenklatury? Raczej wątpię by komukolwiek chciało się to robić. Po co sprawiać sobie problem i dokładać pojęć? Lepiej jak leci nazywać wszystko książkami przecież te broszury nie pogniewają  się jak je tak nazwiemy. A może jednak pobiegną pobeczane do mamy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...