Ciemna uliczka skąpana w świetle gazowej latarni. Mokry bruk skrzy się od blasku sączącego się nieśpiesznie przez lekką mgiełkę, która wszystko otula pachnącą pleśnią wilgocią. Dwie osoby, jedna rozmowa. Słyszysz? Nie, nic nie słyszę, przecież jest cicho. Słuchaj, coś tam szeleści, o patrz! Przeleciało nad nami, co to? To tylko nietoperz, uspokój się, wije sobie gniazdo. To nietoperze wiją gniazda? Tak, wiją je na głowach dziewic, moszcząc się w ich włosach.
Tak mógłby wyglądać początek powieści gotyckiej, gdybym to ja ją napisał. Jednakowoż dziś już nikt nie nazywa w ten sposób książek, których akcja rozgrywa się w posępnych lokalizacjach, mrocznych zamkach, lasach, dworkach czy miejskich kamienicach. Nikt nie nazwie przecież powieścią gotycką historii nastolatki ze szkoły średniej uganiającej się za braćmi wampirami. Dziś taka tematyka to domena "romansu paranormalnego", o którym jakiś czas temu pisałem. Próżno szukać nam nowych powieści gotyckich na półkach księgarń, a i sama klasyka tego gatunku, powstała na przełomie XVIII i XIX, spychana jest brutalnie przez opowieści, co prawda wyrosłe z tego nurtu, które jednak przekształciły cechy typowe dla gatunku w popszmirę dla nastolatek. Czepialscy mogą zarzucić mi, że przecież w czasach, kiedy ten gatunek się rodził, książki spod jego znaku nie były niczym więcej jak zwykłymi czytadłami dla szerokiego grona odbiorców. Prawda, jednakowoż dziś bohaterowie tworzeni przez powieściopisarzy, czerpiących całymi garściami z powieści gotyckich, mogą co najwyżej buty czyścić tym stworzonym przez Brama Stockera, Gregory'ego Lewisa czy Mary Shelley. Warto pamiętać o tych książkach trącących dziś już myszką, w których możemy znaleźć prawdziwy klimat grozy, niesamowite opisy posępnych cmentarzy i zamków, ludzkiego obłędu, niesamowitych stworzeń wodzących człowieka na pokuszenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz