piątek, 24 czerwca 2016

Coś do czego się wraca...

Mój faworyt
Są takie pozycje książkowe, z różnych względów przez nas preferowane, po które chętnie sięgamy ponownie. Wracamy do nich czytając od deski do deski lub po prostu wybierając na wyrywki ulubione fragmenty. Moim faworytem w tej kategorii są opowiadania Edgara Allana Poe. Bez względu na wydanie, posiadam różne dla urozmaicenia w wersji papierowej, elektronicznej i audio, chętnie wracam do ulubionych opowieści bądź czytam je ponownie wszystkie odnajdując w nich ciekawe frazy, wcześniej pominięte, przeoczone. 

Za język i styl, za klimat
Tym co każdorazowo ujmuje mnie w opowiadaniach Edgara Allana Poe jest niepowtarzalny styl, wyśmienity język pozwalający smakować każde zdanie. Szczególnie te wydania w tłumaczeniu Bolesława Leśmiana przemawiają do mojej wrażliwości. Wszystko jest takie eleganckie i wytworne, nawet najokropniejsze obrazy mordu i grozy, ulotne muśnięcia trupiej ręki napisane są niezwykle wymownie, ale i dostojnie. Klimat opowiadań Mistrza Grozy pozwala przenieść się choć na chwilę w miejsca, gdzie doszło do niezwykłych wydarzeń, bądź dopiero do nich dojdzie. Nie każdemu pasuje ten nastrój budowany umiejętne za pomocą oszczędny środków i bazowaniu raczej na ulotnym klimacie chwili niż obrazach wyszukanych okropności, choć i one pojawiają się w historiach Poego. Jestem wielkim fanem niesamowitych opowieści, jeszcze nie raz będę wracał do Zagłady domu Usherów, Berenice, Portretu owalnego czy do Przedziwnego wypadku z panem Waldemarem.  

INFO
Autor: Edgar Allan Poe
Tytuł: "Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze"
Wyd.: Vesper, Poznań 2016
Il.str.: 800
Cena: 59,90 zł

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Il trovatore

Trubadur
Opera Giuseppe Verdiego nosząca, zupełnie niewinny, tytuł "Trubadur" to jedna z tych opowieści, które zapisują się na stałe w umyśle odbiorcy. W literaturze operowej jest wiele dzieł opowiadajacych o nieszczęśliwym losie kochanków jednak historia przedstawiona w utworze Verdiego jest wyjątkowo dramatyczna. To bez wątpienia jedna z moich ulubionych oper, często do niej wracam dlatego też szczególnie ucieszyła mnie perspektywa obejrzenia "Trubadura" podczas XX Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej w niezwykłej scenerii Zamku Królewskiego na Wawelu w doborowej obsadzie.

Spektakl na wawelskim wzgórzu
Akcja opery rozgrywa się w XV wiecznej Hiszpanii, a sama inscenizacja w reżyserii Laco Adamika ze scenografią Barbary Kędzierskiej próbuje oddać ten klimat, jednak czas i miejsce dramatu oraz kostiumy nie są dosłownym przeniesieniem tamtejszych realiów, ale jedynie wariacją na ich temat. Przeniesienie spektaklu ze sceny opery na wawelski Dziedziniec Arkadowy to zabieg ciekawy - wszakże część scen rozgrywa się właśnie w zamkowej scenerii. Historia opowiada o losach dwóch braci rozdzielonych w dzieciństwie, wychowywanych w zupełnie różnych warunkach. Zarys tej opowieści poznajemy już w pierwszym akcie kiedy to kapitan Fernando (Wołodymyr Pankiv w tej roli jest wyjątkowo przekonujący, jego głos jest mocny i doniosły, a emocje przekazywane dziwnie uderzające) opowiada historię zaginięcia młodszego brata hrabiego Luny (Leszek Skrla zbudował postać kompletną wyrażającą głosem i gestem wszystkie aspekty tej roli) i spalenia cyganki mającej dokonać tego czynu. Obaj bracia zakochani są w jednej kobiecie, dodatkowym problemem jest to iż stoją po przeciwnych stronach barykady w toczącym się konflikcie. 

Obrazy i emocje
Cyganka została spalona, ale jak sam Fernando wyśpiewuje nadal żyje jej córka. To właśnie Azucena, córka cyganki spalonej na stosie przez Lunę jest osią dramatu Verdiego. W inscenizacji na Wawelu gościnnie w roli Azuceny wystąpiła Małgorzata Walewska, umiejętnie budując głosem i grą aktorską postać ogarniętej obłędem cyganki wstrząsnęła publicznością. Emocje zawarte w roli Azuceny, dramat kobiety, która przez pomyłkę rzuca w ogień własne dziecko, w ten sam ogień, który przyniósł śmierć jej matce, w połączeniu z bezpretensjonalnym kostiumem i charakteryzacją są ogromne. Nie należy zapominać o innych osobach dramatu, w popisowej roli Leonory ukochanej Manrica i hrabiego Luny usłyszeliśmy Katarzynę Oleś-Blacha. Rola wydaje się stworzona dla tej śpiewaczki będącej przekonującą i prawdziwą, szczególnie kiedy śpiewa arię Miserere. Tomasz Kuk w roli Manrica to klasa sama w sobie, jest poruszający, a jednocześnie silny i krzepki. Dodatkowego dramatyzmu całemu przedstawieniu dodała pogoda. Pogoda bywa kapryśna, a podczas plenerowych wydarzeń ma niebagatelne zdarzenie, jednak ani wiatr, ani deszcz, który na chwilę przerwał występ, aby publiczność mogła ubrać przygotowane na tę okazję przeciwdeszczowe płaszcze nie zepsuł spektaklu. Wręcz przeciwnie, ten deszcz i wiatr, błysk odległej błyskawicy nadał całości niesamowitego klimatu. Zemsta starej cyganki wypełniła się w pełni.

INFO
Kompozytor: Giuseppe Verdi
Libretto: Salvatore Cammarano i Leone Emanuele Bardare
według dramatu Antonia Garcii Gutiérreza
Tytuł: "Trubadur"
Reżyseria: Laco Adamik
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Scenografia i kostiumy: Barbara Kędzierska

sobota, 11 czerwca 2016

Tannhauser

Wagnerowskie nuty
O Ryszardzie Wagnerze słyszał dosłownie każdy. Albo za sprawą często w popkulturze wykorzystywanych fragmentów jego utworów albo zwyczajnie na lekcjach muzyki. To jeden z bardziej charakterystycznych twórców w literaturze operowej, a wagnerowski "Cwał Walkirii" ("Ride of the Valkyries") nadał jednej ze scen filmu "Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli niezwykłej wręcz wyrazistości. Dziełom Wagnera nie brakuje rozmachu,  niepozbawione są też kontrowersyjnych odniesień, nikogo nie pozostawia obojętnym. Coroczne festiwale wagnerowskie w Bayreuth przyciągają melomanów z całego świata, a jego muzyka rozbrzmiewa w teatrach operowych na całym świecie. Triumf tego niemieckiego kompozytora jest niepodważalny, dzieła niejednoznaczne. O mocy (albo chociaż o pewnej jej części) muzyki Wagnera mogłem przekonać się 10 czerwca podczas odsłony sztuki "Tannhäuser i turniej śpiewaczy na Wartburgu" na scenie Opery Krakowskiej.

Turniej śpiewaczy
Rozbawione bachanaliami towarzystwo odprawia przedziwne tańce, orgia zmysłów i rokoszy jaką ma przedstawiać ich taniec zaprezentowany już podczas uwertury przygotowuje nas na to co zobaczymy podczas czterogodzinnego spektaklu. Rycerz Tannhäuser  odnajduje drogę do tajemniczej góry bogini Wenus. Z niezwykle piękną i zaborczą boginią spędza upojne chwile, kiedy jednak przychodzi czas rozłąki nieziemska istota nie chce bez walki oddać kochanka. Przeklina go, a on sam sazany na potępienie chce odnaleźć ukojenie w ramionach czystej Elżbiety. Nie jest jednak tak łatwo z piekielnych czeluści rozpasanej Wenus powrócić w pełnej krasie do świata cnót chrześcijańskich. Janusz Ratajczak śpiewający partię wiarołomnego rycerza od samego początku sztuki kreuje swoją postać na człowieka pogrążonego w wielkim smutku, smutek ten jednak budzi wrażenie potężnego kaca przerywanego kolejnymi papierosami, daleko mu do rozterek moralnych. Między nim a niezwykłą w roli Wenus Monią Ledzion-Porczyńską brakuje chemii, jest jakaś relacja i dramat, szczególnie w emocjach przekazanych przez śpiewaczkę, ale sam duet nie porywa jako taki. Kolejne wydarzenia doprowadzają widza do zamku na Wartburgu, gdzie odbyć ma się turniej śpiewaczy. Uświęcona zabawa u landgrafa Turyngii (Wołodymyr Pankiv) rozpoczęta zostaje przez Wolframa (Adam Szerszeń - zdecydowanie najlepszy odtwórca roli męskiej w tym spektaklu), śpiewającego o miłości czystej i idealnej, wszakże w turnieju gra toczy się o wdzięki powabnej Elżbiety (Magdalena Barylak nie zawiodła swoich fanów, ja niezmiennie pozostaję po drugiej stronie). Tannhäuser wyśpiewuje o miłości tak różnej od tej przedstawionej przez innych uczestników turnieju, tak innej od chrześcijańskich ideałów, że wzbudza ostry sprzeciw. Jego hymn do Wenus zdradza, że oddał się diabelskim pokusom. Wielka awantura skłania go do udania się na pielgrzymkę do Rzymu, aby tam dostąpić zbawienia, tylko tam jego grzechy mogą zostać zmyte.

Uniwersalna czerń i biel
Laco Adamik przedstawił dramat rycerza Tannhäusera w typowy dla siebie sposób. Mamy zatem utrzymaną w odcieniach czerni i szarości scenerię oraz kostiumy niby nawiązujące do dwudziestolecia międzywojennego pozostające jednak w jakimś czasowym zawieszeniu. Od pierwszych nut płynących z orkiestry pod kierownictwem Tomasza Tokarczyka możemy mieć wrażenie, że to co widzimy na scenie to nie jawa lecz sen upojonego środkami odurzającymi mężczyzny, a kreacja Ratajczaka tylko to wrażenie umacnia. Finał opery rozgrywający się na tle rozgwieżdżonego nieba, pod konarem potężnego drzewa, z którego to w kluczowym momencie spływa na scenę fala zielonych listków zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dramat rycerza niemogącego dostąpić zbawienia, dla którego ukochana osoba poświęca się i umiera, aby przed tronem Boga modlić się o jego duszę wypełnia się w pełni w połączeniu z niesamowicie pompatyczną i podniosłą muzyką Wagnera. 

INFO
Kompozytor i autor libretta: Ryszard Wagner
Tytuł: "Tannhäuser i turniej śpiewaczy na Wartburgu"
Reżyseria: Laco Adamik
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Scenografia i kostiumy: Barbara Kędzierska
Ruch sceniczny: Katarzyna Aleksander-Kmieć

piątek, 10 czerwca 2016

Koniec czerwonego człowieka

Coś co odeszło
Czas wszystko zmienia. Jest nieubłagany, a jego wyroki są niepodważalne i ostateczne. Żadne płacze ani jęki nie zmienią jego wyroków. Wiem to ja, zapewne wiesz to także Ty, drogi czytelniku. Najgorsze co może zrobić człowiek to wpaść w pułapkę międzyczasu. Takiego stanu będącego życiem pomiędzy tym co było, tym co jest teraz bez możliwości pogodzenia się z tym co niebawem nadejdzie. Trwanie w zawieszeniu i ciągłe rozpamiętywanie przeszłości. Z wielką radością rozstawałem się z książką Czasy secondhand... Swietłany Aleksijewicz, z wielką ulgą pozostawiłem jej bohaterów uwięzionych w międzyczasie.

Skąd ten secondhand?
Ta przygnębiająca opowieść przybliża losy ludzi, którzy większość swego życia spędzili w Związku Radzieckim. Wielonarodowy tygiel kultur i ludzkich mentalności eksplodował po upadku ZSRR dzieląc niegdyś zjednoczone narody. Dawni ludzie radzieccy ponownie odzyskali swoją narodową tożsamość, stali się Uzbekami, Gruzinami, Azerami, Białorusinami, Ukraińcami itp. To co ich łączyło umarło pozostawiając tylko rozdrapane rany, zaognione urazy i wzajemną niechęć. Nie ma w tej książce absolutnie nic pozytywnego, jest zbiorem opowieści przykrych, bardzo przygnębiających. Żadna z zaprezentowanych przez Aleksijewicz postaci nie wnosi do opowieści o przemianach społecznych pozytywnych emocji, jest tylko rozpacz. Trwanie w przeszłości, brak możliwości dostosowania się do nowej rzeczywistości, brak w niej miejsca dla starych bohaterów. Czasy secondhand... to historia nieszczęśliwych ludzi, rozdrapujących stare rany, utyskujących na los poniżonych i niechcianych ludzi sowieckich. 

Uff...
I to wszystko mogłoby być nawet bardzo poruszające gdyby nie sami bohaterowie w większości niewzbudzający ludzkich odruchów empatii czy współczucia, ale tylko irytację. Ta książka zmęczyła mnie niesamowicie, ktoś może pomyśleć, że jestem zupełnie wyzuty z ludzkich uczuć, że tym nieszczęśnikom trzeba współczuć, okazać zrozumienie, ale mnie ich historie w znakomitej większości irytowały, a nieznaczne przebłyski światła w tej czarnej brei nieszczęść nie są w stanie przekonać mnie do polecenia tej książki komukolwiek. Chyba że chcesz zarzucić sobie na szyję potężną kotwicę negatywnych uczuć, wtedy polecam gorąco.

INFO
Autor: Swietłana Aleksijewicz
Tytuł: "Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka"
Wyd.: Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014
Il.str.: 512
Cena: 49,90 zł

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...