poniedziałek, 30 grudnia 2013

Zasada dwóch

Podczas czytelniczej wędrówki niejednokrotnie stykam się z książkami, w których losy przedstawionych bohaterów nie są wstanie wzbudzić we mnie uczucia sympatii, a pomimo tego czytam o nich z zaciekawieniem. Mijający rok przyszło mi zakończyć lekturą kolejnej powieści wprost z Uniwersum Star Wars. Tym razem jednak nie czytałem o przygodach bohaterów znanych z filmów, a przeniosłem się do naprawdę odległej galaktyki bo do czasów poprzedzających, o bez mała tysiąc lat, wydarzenia znane z filmów, do czasów początków nowego Zakonu Sithów działającego wedle Zasady Dwóch.
Powieść jest kontynuacją losów bohaterów poznanych w powieści Droga zagłady. Po bitwie na planecie Ruusan pozostał tylko jeden Sith - Darth Bane, który postanowił wcielić swoje mroczne plany w życie. Szkoli swoją uczennicę na następczynię w pełni świadomy, że aby osiągnąć tytuł Mrocznej Lady Zannah będzie musiała go zabić. Jest to nieuniknione następstwo wyznawania Zasady Dwóch mówiącej, że jednocześnie może istnieć tylko jeden mistrz i jeden uczeń. Bane knuje spiski i wciąż zgłębia tajniki Ciemnej Strony Mocy, Zannah szkoli się i choć nie wszystko jest dla niej jasne podąża lojalnie za mistrzem. O ile Bane jest do szczętu złą i podłą istotą o tyle w młodej uczennicy tli się jeszcze iskierka dobra, ta iskierka zagłuszana jest przez ambicję dziewczyny za wszelką cenę chcącej osiągnąć nieograniczoną potęgę. Sithowie knują spiski wszędzie gdzie się pojawią, jednak na ich drodze po raz kolejny staną Rycerze Jedi z młodym i upartym Johunem Othonem na czele. 
Muszę przyznać, że pomimo tego, iż książkę przyjemnie się czytało to jest to zdecydowanie pozycja tyko dla miłośników Star Wars. Rzekniecie teraz, że zapewne dotyczy to wszystkich książek z uniwersum, nie jest to jednak prawdą bo wiele pozycji z etykietką Star Wars śmiało może czytać każdy są jednak takie pozycje, które dla osoby nie dość "wkręconej" w odległą galaktykę będą cokolwiek niestrawne. Chwilami także logika kierująca bohaterami jest porażająca - dawno nie miałem do czynienia z tak głupimi Jedi i nadętymi i równie naiwnymi w swoim rozumowaniu Sithami. Jest jeszcze jedna rzecz, która rzuciła mi się w oczy i rozbawiła do łez - odmiana przez przypadki imienia Darth. Nie będę się wymądrzał jak to powinno zostać odmienione, ale wydaje mi się cokolwiek zabawne zdanie, w którym pada "Dzisiaj zginiesz, Darthu Bane" - nieodparcie kojarzy mi się to z "Donaldu Tusku"...

INFO
Autor: Drew Karpyshyn
Tytuł: "Darth Bane. Zasada Dwóch"
Wyd.: Amber, Warszawa 2012
Il.str.: 268
Cena: 13,99 zł

niedziela, 22 grudnia 2013

Diabelska perfuma

Zapach jest jedna z tych rzeczy, z którymi stykamy się na co dzień. Człowiekowi od początków cywilizacji, towarzyszyło pragnienie, aby swój przyrodzony ludzki zapach uszlachetnić. Różni alchemicy poczęli tworzyć kompozycje wonnych olejków i innych niemalże magicznych ingrediencji w celu zaspokojenia zapachowego głodu, ale także, by zwykłej szarej egzystencji nadać niepowtarzalnego sznytu. Często już od samego zapachu zależy to jak będziemy odbierali drugą osobę. Patrick Suskind pożenił w swojej książce dążenie do stworzenia najwspanialszego z zapachów z wizją pozbawionego skrupułów mordercy. Pachnidło jest pozycją, w której właśnie tworzenie zapachu stoi na pierwszym miejscu, ważniejsze jest nawet niż ludzkie życie.
Patrick Suskind w Pachnidle opowiedział historię mężczyzny, który wychowując się pośród przeróżnych ludzi wykorzystujących tylko jego pracę i zdolności, osiągnął swój upragniony cel dzięki własnej determinacji i bezwzględności. Jan Baptysa Grenouille to chłopak, dla którego zmysł zapachu jest zmysłem nadrzędnym. Zapach góruje nad wzrokiem i dotykiem, Grenouille tylko dzięki węchowi potrafi poruszać się w mroku, odnajdywać zagubione przedmioty, a także poznawać ludzki charakter. W jego życiu sieroty urodzonego w najpodlejszym zakamarku Paryża liczy się tylko świat wewnętrzny, który bohater utkał z otaczających go zapachów. Sam Jan Baptysta pozbawiony jest zapachu. Ludzie patrzą na niego podejrzliwie, boją się go. Uważają go za nędzną poczwarę niegodna jednego ich spojrzenia, on zaś ma ich w głębokiej pogardzie bo dzięki swojemu powonieniu wie o nich wszystko. Dzięki różnym splotom okoliczności Grenouille trafia do warsztatu perfumiarza Giuseppe Baldiniego. W warsztacie Baldiniego Jan Baptysta poznaje fach perfumiarza. I bez znajomości zasad potrafi tworzyć wspaniałe perfumy co wpędza Baldiniego raz w zachwyt raz w gniew. Bohaterowi jednak nie nowe perfumy dla dam dworu zaprzątają głowę - może tworzyć setki takich kompozycji bez zastanowienia - sen spędza mu tylko jedna rzecz - jak wydobyć z rzeczy, a potem utrwalić, zapach, który poznał, gdy zabił młodą dziewczynę - essence absolue dziewicy.
Z każdej strony atakują nas przeróżne zapachy. Podczas lipcowej jazdy rozgrzanym do czerwoności autobusem komunikacji miejskiej wprost pływamy w woni innych ludzi. Toniemy w oceanie zapachów, w którym to wytworne perfumy mieszają się z potem zmęczonego człowieka pracy.  Suskind bardzo sugestywnie uderzył w nasze zmysły swoim Pachnidłem. Przedstawił opowieść o mordercy, którego jednak zawahałbym się nazwać złym - Jan Baptysta Grenuille to wewnętrzny emigrant, w którego świecie istnieją tylko zapachy. Obmalował też subtelny obraz przemysłu perfumeryjnego pokrótce przybliżając metody wydobywania zapachów z chociażby kwiatów. Opowieść o genialnym perfumiarzy pochłania się wprost za jednym zamachem. Świetna rzecz.
Szczególnie teraz w okresie świątecznym, kiedy to większość z nas obdarowuje bliskich prezentami samemu też je otrzymując, warto zastanowić się nad sztuką produkcji perfum - co dziś zostało z tych niegdysiejszych procedur i wspaniałych zapachów? Co tak naprawdę na siebie wylewamy, czym pachniemy?

INFO
Autor: Patrick Suskind
Tytuł: "Pachnidło. Historia pewnego mordercy"
Wyd.: Świat Książki, Warszawa 2006
Il.str.: 256
Cena: ok 20 zł

środa, 18 grudnia 2013

Popruty gobelin

Miałem sobie to wszystko przemyśleć bo po przeczytaniu książki, z której okładki krzyczy napis "Jedna z tych rzadkich książek, których przeczytanie na zawsze zmienia percepcję świata" - swoją drogą zacytowaną panią chyba zdrowo pokopało - nie dość, że postrzeganie świata mi się nie zmieniło to jeszcze uważam, że ta książka jest zwyczajnie mniej niż przeciętna. Szkoda bo umęczyłem się przez te bez mała 1300 stron nie wiedząc właściwie do czego autor zmierza, co chce osiągnąć tym zlepkiem beznadziejnych splotów wydarzeń. Najgorsze jest chyba to, że nawet jeśli w tekście pojawiała się jakaś wartka akcja to była tak opisana, że nie wiedziałem czy mam już się podniecać, że jakie to fajne i super czy jeszcze poczekać. I w sumie przeczekałem tak całą książkę i nie znalazłem w niej nic co przykułoby moją uwagę, na domiar złego momentami egzaltowane nadęcie autora budziło u mnie odruch wymiotny. 
Fionavarski gobelin to opowieść o piątce wybrańców z kanadyjskiej stolicy Ottawy (szkoda, że nie z mroźnej Manitoby), którzy przenoszą się do pierwszego ze światów, do Fionavaru, by wziąć udział w ostatecznej rozprawie ze złem. Motyw stary jak świat, ale od początku historyjka ta się nie klei. Autor w swoim kanadyjskim tygielku wymieszał trochę z Tolkiena, dodał szczyptę innych opowieści fantasy doprawiając wszystko sporą garścią motywów wprost z arturiańskich legend i biblii - groch z kapustą. Nawet nie mam specjalnie ochoty się zagłębiać w całą akcję. Postacie są byle jakie, strasznie sztampowe. Jest książę słodki łajdak, czarodziej w typie Gandalfa, mag zdrajca zupełnie jak Saruman, nabzdyczeni lios alfarowie - marna imitacja elfów - krasnoludy itp. 
O ile kreacja świata z jego różnorodnością może przykuwać uwagę o tyle poprowadzenie akcji oraz stworzeni przez Kay'a bohaterowie nie napawają entuzjazmem. Męczyłem się czytając "świetliście utkany" Fionavarski gobelin...

INFO
Autor: Guy Gavriel Kay
Tytuł: "Fionavarski gobelin"
Wyd.: Zysk i S-ka, Poznań 2012
Il.str.: 1300
Cena: niewarte to nawet złotówki, 59 zł

niedziela, 15 grudnia 2013

451 stopni Fahrenheita

Po raz pierwszy o powieści Ray'a Bradbury'ego 451 stopni Fahrenheita usłyszałem podczas zajęć na uczelni. Są wykładowcy, którzy poza czystym wykładem i zwyczajnym wyłożeniem naukowej "kawy na ławę" starają się dotrzeć gdzieś głębiej do głowy pogrążonego w codziennej bieganinie studenta. Luźne dygresje i zdawałoby się odstępstwa od tematu często służą rozruszaniu szarych komórek, które podczas myślowych wycieczek potrafią się zupełnie wyłączyć. Już dokładnie nie pamiętam nazwy przedmiotu w pamięci zapadły mi za to kolejne zajęcia, na których film na podstawie powieści 451 stopni Fahrenheita został wyświetlony. W końcu przeczytałem i książkę. 
451 stopni Fahrenheita opowiada o strażaku Guyu Montagu żyjącym w czasach podobnych do naszych. Niszcząca zdrowy rozsądek i kulturę wszechogarniająca papka konsumenckiego życia, w którym liczy się tylko to by było zabawnie, ładnie i bezproblemowo, by nie skalać swojego rozumu żadną głębszą myślą doprowadziła do tego, że książki zostały zakazane. Ludzie spoglądają tylko na ulubionych bohaterów wyświetlanych na teleściankach, kupują, oglądają bzdety w Tv i zażywają ogromne ilości różnorakich pigułek. Żadnej głębokiej myśli, żadnej refleksji na temat własnego życia tylko pusta egzystencja konsumenckiego zombie. W tym świecie strażacy nie gaszą pożarów a wzniecają je. Polują na książki z zamiarem zniszczenia każdej jaka stanie na drodze systemowi, w którym liczy się konsumpcja  szybki przekaz, a nie literatura czy sztuka. Za sprawą młodej dziewczyny Montag przechodzi przemianę, zaczyna dostrzegać rzeczy, które wcześniej nie były takie istotne, przemiana ta zmienia jego życie na zawsze. 
Jakie to smutne, że ta dystopia wydana po raz pierwszy w 1953 roku staje się powoli rzeczywistością. Czytając 451 stopni Fahrenheita czułem się zupełnie tak jakbym czytał o czasach współczesnych. Jeszcze książki nie są zakazane, jeszcze strażacy ich nie palą, ale w programach telewizyjnych, które łatwiej docierają do odbiorców poprzez swoją przystępną formę niewymagającą większego wysiłku niż naciśnięcie przycisku na pilocie i wybranie odpowiedniego kanału, widać wyraźnie, że ogromny automat do prania mózgów już ruszył. Coraz to durniejsze programy dla młodzieży wcale nie zachęcają do lektury książek i/lub czasopism, ale do życia łatwego przesyconego głupotą, seksem, pogrążonego w oparach alkoholu i tytoniowego dymu. 

INFO
Autor: Ray Bradbury
Tytuł: "451 stopni Fahrenheita"
Wyd.: Solaris, Stawiguda 2012
Il.str.: 220
Cena: 29.90 zł

czwartek, 12 grudnia 2013

Skrzydeł ćmy cichy trzepot

Ile książek tyle zbrodni, ale nie każda zbrodnia zamknięta na kartach książki wymyka się z nich i to na polskie podwórko. Jakiś czas temu krakowska policja wznowiła śledztwo w sprawie brutalnego mordu sprzed lat - ze studentki zdarto skórę, którą później wyprawiono.  Zupełnie jak w amerykańskim thrillerze noszącym przydomek kultowego. Kilka notek temu pisałem o pierwszej powieści Thomasa Harrisa, w której pojawił się genialny złoczyńca doktor Hannibal Lecter, a dziś przyszło mi wziąć na warsztat pozycję, której sam tytułu powoduje dreszcze - Milczenie owiec. Moje dreszcze bezpowrotnie odeszły po przeczytaniu tej książki, która chyba tylko i wyłącznie dzięki ciekawym bohaterom i kultowej ekranizacji obrosła taką legendą. Ale do rzeczy.
Doktor Hannibal Lecter nadal przebywa w szpitalu psychiatrycznym dla wyjątkowo niebezpiecznych kryminalistów, tymczasem młode kobiety są porywane przez Buffalo Billa, który zdziera z nich skórę, a ciała porzuca najczęściej w rzekach. Młoda kadetka szkoły dla agentów specjalnych FBI Clarice Starling zostaje poproszona przez Crawforda o przysługę polegającą na spotkaniu z doktorem Lecterem i przeprowadzeniu z nim rozmowy - jeżeli w ogóle będzie na nią chętny (na rozmowę, nie Starling). Między Starling a Lecterem rozpoczyna się gra, na której szali leży życie kolejnej porwanej kobiety. Liczy się czas i informacje, które ma w głowie Lecter, w tle słychać tylko cichutki trzepot skrzydeł nocnych motyli. Lecter zagłębia się w psychikę Starling chcąc dotrzeć do lęków z jej dzieciństwa w zamian udziela informacji, ale nigdy nie mówi wprost. Jest inteligentny i rozkoszuje się zabawą jaką sprawia mu rozmowa z młodą agentką.
Pierwszy kontakt z Milczeniem owiec przyprawił mnie o bardzo nieprzyjemne odczucie deja vu. Miałem wrażenie, że czytam kalkę Czerwonego smoka, że Harris mniej więcej do połowy książki przepisywał i dostosowywał do nowej bohaterki poprzednią powieść. Pierwsze spotkanie Starling i Hannibala jest niemal identyczne jak spotkanie doktora z Willem Grahamem. Także motyw przemiany seryjnego mordercy jest łudząco podobny do tego znanego z Czerwonego smoka. Ogromna schematyczność powieści rozczarowała mnie i dopiero po przekroczeniu pewnego momentu zaczęło się dziać coś nowego i coś naprawdę wciągającego. Sama psychologiczna rozgrywka Starling - Lecter dziś już może trochę trącić myszką, jednak w momencie publikacji książki musiała robić furorę, - co nie oznacza, że dziś nie jest ciekawa i wciągająca! 

INFO
Autor: Thomas Harris
Tytuł: "Milczenie owiec"
Wyd.: Warszawa, Albatros 2013
Il.str.: 432
Cena: ok 32 zł

wtorek, 3 grudnia 2013

Finał Przeznaczenia Jedi

"Każda saga ma swój początek" - taki oto slogan przyświecał wejściu na duże ekrany w 1999 roku pierwszej części "Gwiezdnych Wojen" noszącej podtytuł "Mroczne Widmo". Nie bez kozery przywołałem ten cytat przecież każda opowieść oprócz początku ma także swój kres, a dziś właśnie zakończyłem przygodę z dziewięciotomową serią Przeznaczenie Jedi. Apokalipsa - bo taki właśnie tytuł nosi ostatnia dziewiąta część cyklu - przyprawiła mnie o istny zawrót głowy. Częściowo z zadowolenia, a po części z nadmiaru akcji i pewnej dysproporcji fabularnej wynikającej z kompozycji utworu.  
Ostateczna bitwa na wszystkich frontach pogrąża galaktykę w kolejnym konflikcie. Trup ściele się gęsto, a odcięte kończyny fruwają ponad głowami bohaterów, którzy z tytanicznym wysiłkiem próbują dokonać niemożliwego. Pokonanie prastarego bytu Mocy jakim jest Abeloth jest trudniejsze niż wszystkim się wydawało. Ukochana Królowa Gwiazd - jak kazała na siebie mówić Abeloth - rośnie w siłę czerpiąc siły witalne z umierających  istnień. Wszystkie siły Zakonu Jedi wpieranego przez nielicznych mu lojalnych członków Galaktycznego Sojuszu biorą udział w ostatecznym starciu z samą Abeloth i Zapomnianym Plemieniem, które wspiera swoją Ukochaną Królową Gwiazd w dążeniu do władania galaktyką. Walka rozprzestrzenia się na całą galaktyczną stolicę, a ofiary w ludności cywilnej idą w miliony. Majestatyczne drapacze chmur upadają, a z ziemi tryskają gejzery lawy. Luke Skywalker jego syn Ben i młoda Sithanka Vestara muszą zmierzyć się z Abeloth i własnym przeznaczeniem w walce o przyszłość galaktyki. Niespodziewane sojusze, zdrady i sprzymierzeńcy jeszcze bardziej tajemniczy niż Zapomniane Plemię Sithów mnożą się na potęgę. Zupełnie z boku działań na Coruscant oblężona admirał Natasi Daala otrzymuje niespodziewaną pomoc czego owocem są pierwsze wolne wybory w Szczątkach Imperium. Ich wynik jest niemal tak ważny jak to czy Abeloth zostanie pokonana.
Akcji jest bardzo dużo, momentami aż za dużo i od tego można naprawdę dostać zawrotu głowy. Dysproporcja, o której wspominałem we wstępie wynika właśnie z przytłoczenia czytelnika masą akcji, której jest tak dużo, iż chwilami nie wiedziałem czy ten opis permanentnej jatki między siłami Dobra i Zła ma jakikolwiek sens dla fabuły. Szczególnie opis wszystkich potyczek w Świątyni Jedi jest przytłaczający, pełno zwłok, flaków i wszystkiego co się da i nagle ciach przeskok fabuły o cztery dni. Pytam się po co to było rozpisywać się w ten sposób skoro nie było pomysłu na ciekawe zakończenie tego wątku? Nie lubię takich wybiegów szczególnie, że zupełnie zmienił on miejsce akcji powieści.  Na osłodę autor zawarł parę ciekawostek na temat pochodzenia Abeloth i jej związków - nie bezpośrednich rzecz jasna - z Anakinem Skywalkerem, Obi-Wanem Kenobim i Mistrzem Yodą.  Rzecz ciekawa i warta uwagi, dużo wnosząca do uniwersum "Gwiezdnych Wojen". Podsumowując Apokalipsa nie zawiodła moich oczekiwań, co prawda spodziewałem się czegoś więcej, troszkę innego pokierowania akcją, ale i tak nie jest źle. 

INFO
Autor: Troy Denning
Tytuł: "Przeznaczenie Jedi IX - Apokalipsa"
Wyd.: Warszawa, Amber 2012
Il.str.: 384
Cena: 39,80 zł

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...