poniedziałek, 30 grudnia 2013

Zasada dwóch

Podczas czytelniczej wędrówki niejednokrotnie stykam się z książkami, w których losy przedstawionych bohaterów nie są wstanie wzbudzić we mnie uczucia sympatii, a pomimo tego czytam o nich z zaciekawieniem. Mijający rok przyszło mi zakończyć lekturą kolejnej powieści wprost z Uniwersum Star Wars. Tym razem jednak nie czytałem o przygodach bohaterów znanych z filmów, a przeniosłem się do naprawdę odległej galaktyki bo do czasów poprzedzających, o bez mała tysiąc lat, wydarzenia znane z filmów, do czasów początków nowego Zakonu Sithów działającego wedle Zasady Dwóch.
Powieść jest kontynuacją losów bohaterów poznanych w powieści Droga zagłady. Po bitwie na planecie Ruusan pozostał tylko jeden Sith - Darth Bane, który postanowił wcielić swoje mroczne plany w życie. Szkoli swoją uczennicę na następczynię w pełni świadomy, że aby osiągnąć tytuł Mrocznej Lady Zannah będzie musiała go zabić. Jest to nieuniknione następstwo wyznawania Zasady Dwóch mówiącej, że jednocześnie może istnieć tylko jeden mistrz i jeden uczeń. Bane knuje spiski i wciąż zgłębia tajniki Ciemnej Strony Mocy, Zannah szkoli się i choć nie wszystko jest dla niej jasne podąża lojalnie za mistrzem. O ile Bane jest do szczętu złą i podłą istotą o tyle w młodej uczennicy tli się jeszcze iskierka dobra, ta iskierka zagłuszana jest przez ambicję dziewczyny za wszelką cenę chcącej osiągnąć nieograniczoną potęgę. Sithowie knują spiski wszędzie gdzie się pojawią, jednak na ich drodze po raz kolejny staną Rycerze Jedi z młodym i upartym Johunem Othonem na czele. 
Muszę przyznać, że pomimo tego, iż książkę przyjemnie się czytało to jest to zdecydowanie pozycja tyko dla miłośników Star Wars. Rzekniecie teraz, że zapewne dotyczy to wszystkich książek z uniwersum, nie jest to jednak prawdą bo wiele pozycji z etykietką Star Wars śmiało może czytać każdy są jednak takie pozycje, które dla osoby nie dość "wkręconej" w odległą galaktykę będą cokolwiek niestrawne. Chwilami także logika kierująca bohaterami jest porażająca - dawno nie miałem do czynienia z tak głupimi Jedi i nadętymi i równie naiwnymi w swoim rozumowaniu Sithami. Jest jeszcze jedna rzecz, która rzuciła mi się w oczy i rozbawiła do łez - odmiana przez przypadki imienia Darth. Nie będę się wymądrzał jak to powinno zostać odmienione, ale wydaje mi się cokolwiek zabawne zdanie, w którym pada "Dzisiaj zginiesz, Darthu Bane" - nieodparcie kojarzy mi się to z "Donaldu Tusku"...

INFO
Autor: Drew Karpyshyn
Tytuł: "Darth Bane. Zasada Dwóch"
Wyd.: Amber, Warszawa 2012
Il.str.: 268
Cena: 13,99 zł

niedziela, 22 grudnia 2013

Diabelska perfuma

Zapach jest jedna z tych rzeczy, z którymi stykamy się na co dzień. Człowiekowi od początków cywilizacji, towarzyszyło pragnienie, aby swój przyrodzony ludzki zapach uszlachetnić. Różni alchemicy poczęli tworzyć kompozycje wonnych olejków i innych niemalże magicznych ingrediencji w celu zaspokojenia zapachowego głodu, ale także, by zwykłej szarej egzystencji nadać niepowtarzalnego sznytu. Często już od samego zapachu zależy to jak będziemy odbierali drugą osobę. Patrick Suskind pożenił w swojej książce dążenie do stworzenia najwspanialszego z zapachów z wizją pozbawionego skrupułów mordercy. Pachnidło jest pozycją, w której właśnie tworzenie zapachu stoi na pierwszym miejscu, ważniejsze jest nawet niż ludzkie życie.
Patrick Suskind w Pachnidle opowiedział historię mężczyzny, który wychowując się pośród przeróżnych ludzi wykorzystujących tylko jego pracę i zdolności, osiągnął swój upragniony cel dzięki własnej determinacji i bezwzględności. Jan Baptysa Grenouille to chłopak, dla którego zmysł zapachu jest zmysłem nadrzędnym. Zapach góruje nad wzrokiem i dotykiem, Grenouille tylko dzięki węchowi potrafi poruszać się w mroku, odnajdywać zagubione przedmioty, a także poznawać ludzki charakter. W jego życiu sieroty urodzonego w najpodlejszym zakamarku Paryża liczy się tylko świat wewnętrzny, który bohater utkał z otaczających go zapachów. Sam Jan Baptysta pozbawiony jest zapachu. Ludzie patrzą na niego podejrzliwie, boją się go. Uważają go za nędzną poczwarę niegodna jednego ich spojrzenia, on zaś ma ich w głębokiej pogardzie bo dzięki swojemu powonieniu wie o nich wszystko. Dzięki różnym splotom okoliczności Grenouille trafia do warsztatu perfumiarza Giuseppe Baldiniego. W warsztacie Baldiniego Jan Baptysta poznaje fach perfumiarza. I bez znajomości zasad potrafi tworzyć wspaniałe perfumy co wpędza Baldiniego raz w zachwyt raz w gniew. Bohaterowi jednak nie nowe perfumy dla dam dworu zaprzątają głowę - może tworzyć setki takich kompozycji bez zastanowienia - sen spędza mu tylko jedna rzecz - jak wydobyć z rzeczy, a potem utrwalić, zapach, który poznał, gdy zabił młodą dziewczynę - essence absolue dziewicy.
Z każdej strony atakują nas przeróżne zapachy. Podczas lipcowej jazdy rozgrzanym do czerwoności autobusem komunikacji miejskiej wprost pływamy w woni innych ludzi. Toniemy w oceanie zapachów, w którym to wytworne perfumy mieszają się z potem zmęczonego człowieka pracy.  Suskind bardzo sugestywnie uderzył w nasze zmysły swoim Pachnidłem. Przedstawił opowieść o mordercy, którego jednak zawahałbym się nazwać złym - Jan Baptysta Grenuille to wewnętrzny emigrant, w którego świecie istnieją tylko zapachy. Obmalował też subtelny obraz przemysłu perfumeryjnego pokrótce przybliżając metody wydobywania zapachów z chociażby kwiatów. Opowieść o genialnym perfumiarzy pochłania się wprost za jednym zamachem. Świetna rzecz.
Szczególnie teraz w okresie świątecznym, kiedy to większość z nas obdarowuje bliskich prezentami samemu też je otrzymując, warto zastanowić się nad sztuką produkcji perfum - co dziś zostało z tych niegdysiejszych procedur i wspaniałych zapachów? Co tak naprawdę na siebie wylewamy, czym pachniemy?

INFO
Autor: Patrick Suskind
Tytuł: "Pachnidło. Historia pewnego mordercy"
Wyd.: Świat Książki, Warszawa 2006
Il.str.: 256
Cena: ok 20 zł

środa, 18 grudnia 2013

Popruty gobelin

Miałem sobie to wszystko przemyśleć bo po przeczytaniu książki, z której okładki krzyczy napis "Jedna z tych rzadkich książek, których przeczytanie na zawsze zmienia percepcję świata" - swoją drogą zacytowaną panią chyba zdrowo pokopało - nie dość, że postrzeganie świata mi się nie zmieniło to jeszcze uważam, że ta książka jest zwyczajnie mniej niż przeciętna. Szkoda bo umęczyłem się przez te bez mała 1300 stron nie wiedząc właściwie do czego autor zmierza, co chce osiągnąć tym zlepkiem beznadziejnych splotów wydarzeń. Najgorsze jest chyba to, że nawet jeśli w tekście pojawiała się jakaś wartka akcja to była tak opisana, że nie wiedziałem czy mam już się podniecać, że jakie to fajne i super czy jeszcze poczekać. I w sumie przeczekałem tak całą książkę i nie znalazłem w niej nic co przykułoby moją uwagę, na domiar złego momentami egzaltowane nadęcie autora budziło u mnie odruch wymiotny. 
Fionavarski gobelin to opowieść o piątce wybrańców z kanadyjskiej stolicy Ottawy (szkoda, że nie z mroźnej Manitoby), którzy przenoszą się do pierwszego ze światów, do Fionavaru, by wziąć udział w ostatecznej rozprawie ze złem. Motyw stary jak świat, ale od początku historyjka ta się nie klei. Autor w swoim kanadyjskim tygielku wymieszał trochę z Tolkiena, dodał szczyptę innych opowieści fantasy doprawiając wszystko sporą garścią motywów wprost z arturiańskich legend i biblii - groch z kapustą. Nawet nie mam specjalnie ochoty się zagłębiać w całą akcję. Postacie są byle jakie, strasznie sztampowe. Jest książę słodki łajdak, czarodziej w typie Gandalfa, mag zdrajca zupełnie jak Saruman, nabzdyczeni lios alfarowie - marna imitacja elfów - krasnoludy itp. 
O ile kreacja świata z jego różnorodnością może przykuwać uwagę o tyle poprowadzenie akcji oraz stworzeni przez Kay'a bohaterowie nie napawają entuzjazmem. Męczyłem się czytając "świetliście utkany" Fionavarski gobelin...

INFO
Autor: Guy Gavriel Kay
Tytuł: "Fionavarski gobelin"
Wyd.: Zysk i S-ka, Poznań 2012
Il.str.: 1300
Cena: niewarte to nawet złotówki, 59 zł

niedziela, 15 grudnia 2013

451 stopni Fahrenheita

Po raz pierwszy o powieści Ray'a Bradbury'ego 451 stopni Fahrenheita usłyszałem podczas zajęć na uczelni. Są wykładowcy, którzy poza czystym wykładem i zwyczajnym wyłożeniem naukowej "kawy na ławę" starają się dotrzeć gdzieś głębiej do głowy pogrążonego w codziennej bieganinie studenta. Luźne dygresje i zdawałoby się odstępstwa od tematu często służą rozruszaniu szarych komórek, które podczas myślowych wycieczek potrafią się zupełnie wyłączyć. Już dokładnie nie pamiętam nazwy przedmiotu w pamięci zapadły mi za to kolejne zajęcia, na których film na podstawie powieści 451 stopni Fahrenheita został wyświetlony. W końcu przeczytałem i książkę. 
451 stopni Fahrenheita opowiada o strażaku Guyu Montagu żyjącym w czasach podobnych do naszych. Niszcząca zdrowy rozsądek i kulturę wszechogarniająca papka konsumenckiego życia, w którym liczy się tylko to by było zabawnie, ładnie i bezproblemowo, by nie skalać swojego rozumu żadną głębszą myślą doprowadziła do tego, że książki zostały zakazane. Ludzie spoglądają tylko na ulubionych bohaterów wyświetlanych na teleściankach, kupują, oglądają bzdety w Tv i zażywają ogromne ilości różnorakich pigułek. Żadnej głębokiej myśli, żadnej refleksji na temat własnego życia tylko pusta egzystencja konsumenckiego zombie. W tym świecie strażacy nie gaszą pożarów a wzniecają je. Polują na książki z zamiarem zniszczenia każdej jaka stanie na drodze systemowi, w którym liczy się konsumpcja  szybki przekaz, a nie literatura czy sztuka. Za sprawą młodej dziewczyny Montag przechodzi przemianę, zaczyna dostrzegać rzeczy, które wcześniej nie były takie istotne, przemiana ta zmienia jego życie na zawsze. 
Jakie to smutne, że ta dystopia wydana po raz pierwszy w 1953 roku staje się powoli rzeczywistością. Czytając 451 stopni Fahrenheita czułem się zupełnie tak jakbym czytał o czasach współczesnych. Jeszcze książki nie są zakazane, jeszcze strażacy ich nie palą, ale w programach telewizyjnych, które łatwiej docierają do odbiorców poprzez swoją przystępną formę niewymagającą większego wysiłku niż naciśnięcie przycisku na pilocie i wybranie odpowiedniego kanału, widać wyraźnie, że ogromny automat do prania mózgów już ruszył. Coraz to durniejsze programy dla młodzieży wcale nie zachęcają do lektury książek i/lub czasopism, ale do życia łatwego przesyconego głupotą, seksem, pogrążonego w oparach alkoholu i tytoniowego dymu. 

INFO
Autor: Ray Bradbury
Tytuł: "451 stopni Fahrenheita"
Wyd.: Solaris, Stawiguda 2012
Il.str.: 220
Cena: 29.90 zł

czwartek, 12 grudnia 2013

Skrzydeł ćmy cichy trzepot

Ile książek tyle zbrodni, ale nie każda zbrodnia zamknięta na kartach książki wymyka się z nich i to na polskie podwórko. Jakiś czas temu krakowska policja wznowiła śledztwo w sprawie brutalnego mordu sprzed lat - ze studentki zdarto skórę, którą później wyprawiono.  Zupełnie jak w amerykańskim thrillerze noszącym przydomek kultowego. Kilka notek temu pisałem o pierwszej powieści Thomasa Harrisa, w której pojawił się genialny złoczyńca doktor Hannibal Lecter, a dziś przyszło mi wziąć na warsztat pozycję, której sam tytułu powoduje dreszcze - Milczenie owiec. Moje dreszcze bezpowrotnie odeszły po przeczytaniu tej książki, która chyba tylko i wyłącznie dzięki ciekawym bohaterom i kultowej ekranizacji obrosła taką legendą. Ale do rzeczy.
Doktor Hannibal Lecter nadal przebywa w szpitalu psychiatrycznym dla wyjątkowo niebezpiecznych kryminalistów, tymczasem młode kobiety są porywane przez Buffalo Billa, który zdziera z nich skórę, a ciała porzuca najczęściej w rzekach. Młoda kadetka szkoły dla agentów specjalnych FBI Clarice Starling zostaje poproszona przez Crawforda o przysługę polegającą na spotkaniu z doktorem Lecterem i przeprowadzeniu z nim rozmowy - jeżeli w ogóle będzie na nią chętny (na rozmowę, nie Starling). Między Starling a Lecterem rozpoczyna się gra, na której szali leży życie kolejnej porwanej kobiety. Liczy się czas i informacje, które ma w głowie Lecter, w tle słychać tylko cichutki trzepot skrzydeł nocnych motyli. Lecter zagłębia się w psychikę Starling chcąc dotrzeć do lęków z jej dzieciństwa w zamian udziela informacji, ale nigdy nie mówi wprost. Jest inteligentny i rozkoszuje się zabawą jaką sprawia mu rozmowa z młodą agentką.
Pierwszy kontakt z Milczeniem owiec przyprawił mnie o bardzo nieprzyjemne odczucie deja vu. Miałem wrażenie, że czytam kalkę Czerwonego smoka, że Harris mniej więcej do połowy książki przepisywał i dostosowywał do nowej bohaterki poprzednią powieść. Pierwsze spotkanie Starling i Hannibala jest niemal identyczne jak spotkanie doktora z Willem Grahamem. Także motyw przemiany seryjnego mordercy jest łudząco podobny do tego znanego z Czerwonego smoka. Ogromna schematyczność powieści rozczarowała mnie i dopiero po przekroczeniu pewnego momentu zaczęło się dziać coś nowego i coś naprawdę wciągającego. Sama psychologiczna rozgrywka Starling - Lecter dziś już może trochę trącić myszką, jednak w momencie publikacji książki musiała robić furorę, - co nie oznacza, że dziś nie jest ciekawa i wciągająca! 

INFO
Autor: Thomas Harris
Tytuł: "Milczenie owiec"
Wyd.: Warszawa, Albatros 2013
Il.str.: 432
Cena: ok 32 zł

wtorek, 3 grudnia 2013

Finał Przeznaczenia Jedi

"Każda saga ma swój początek" - taki oto slogan przyświecał wejściu na duże ekrany w 1999 roku pierwszej części "Gwiezdnych Wojen" noszącej podtytuł "Mroczne Widmo". Nie bez kozery przywołałem ten cytat przecież każda opowieść oprócz początku ma także swój kres, a dziś właśnie zakończyłem przygodę z dziewięciotomową serią Przeznaczenie Jedi. Apokalipsa - bo taki właśnie tytuł nosi ostatnia dziewiąta część cyklu - przyprawiła mnie o istny zawrót głowy. Częściowo z zadowolenia, a po części z nadmiaru akcji i pewnej dysproporcji fabularnej wynikającej z kompozycji utworu.  
Ostateczna bitwa na wszystkich frontach pogrąża galaktykę w kolejnym konflikcie. Trup ściele się gęsto, a odcięte kończyny fruwają ponad głowami bohaterów, którzy z tytanicznym wysiłkiem próbują dokonać niemożliwego. Pokonanie prastarego bytu Mocy jakim jest Abeloth jest trudniejsze niż wszystkim się wydawało. Ukochana Królowa Gwiazd - jak kazała na siebie mówić Abeloth - rośnie w siłę czerpiąc siły witalne z umierających  istnień. Wszystkie siły Zakonu Jedi wpieranego przez nielicznych mu lojalnych członków Galaktycznego Sojuszu biorą udział w ostatecznym starciu z samą Abeloth i Zapomnianym Plemieniem, które wspiera swoją Ukochaną Królową Gwiazd w dążeniu do władania galaktyką. Walka rozprzestrzenia się na całą galaktyczną stolicę, a ofiary w ludności cywilnej idą w miliony. Majestatyczne drapacze chmur upadają, a z ziemi tryskają gejzery lawy. Luke Skywalker jego syn Ben i młoda Sithanka Vestara muszą zmierzyć się z Abeloth i własnym przeznaczeniem w walce o przyszłość galaktyki. Niespodziewane sojusze, zdrady i sprzymierzeńcy jeszcze bardziej tajemniczy niż Zapomniane Plemię Sithów mnożą się na potęgę. Zupełnie z boku działań na Coruscant oblężona admirał Natasi Daala otrzymuje niespodziewaną pomoc czego owocem są pierwsze wolne wybory w Szczątkach Imperium. Ich wynik jest niemal tak ważny jak to czy Abeloth zostanie pokonana.
Akcji jest bardzo dużo, momentami aż za dużo i od tego można naprawdę dostać zawrotu głowy. Dysproporcja, o której wspominałem we wstępie wynika właśnie z przytłoczenia czytelnika masą akcji, której jest tak dużo, iż chwilami nie wiedziałem czy ten opis permanentnej jatki między siłami Dobra i Zła ma jakikolwiek sens dla fabuły. Szczególnie opis wszystkich potyczek w Świątyni Jedi jest przytłaczający, pełno zwłok, flaków i wszystkiego co się da i nagle ciach przeskok fabuły o cztery dni. Pytam się po co to było rozpisywać się w ten sposób skoro nie było pomysłu na ciekawe zakończenie tego wątku? Nie lubię takich wybiegów szczególnie, że zupełnie zmienił on miejsce akcji powieści.  Na osłodę autor zawarł parę ciekawostek na temat pochodzenia Abeloth i jej związków - nie bezpośrednich rzecz jasna - z Anakinem Skywalkerem, Obi-Wanem Kenobim i Mistrzem Yodą.  Rzecz ciekawa i warta uwagi, dużo wnosząca do uniwersum "Gwiezdnych Wojen". Podsumowując Apokalipsa nie zawiodła moich oczekiwań, co prawda spodziewałem się czegoś więcej, troszkę innego pokierowania akcją, ale i tak nie jest źle. 

INFO
Autor: Troy Denning
Tytuł: "Przeznaczenie Jedi IX - Apokalipsa"
Wyd.: Warszawa, Amber 2012
Il.str.: 384
Cena: 39,80 zł

niedziela, 24 listopada 2013

Znacie Hannibala Lectera?

Popkultura to taka bestia rogata, która z wcale niemałym upodobaniem wydaje na świat niezwykłe postacie stające się, jedna po drugiej, jej ikonami. Bardzo ważne i wyjątkowo przez miłośników cenione miejsce na ołtarzu popkultury zajmują niezwykle inteligentni złoczyńcy, zaraz na drugim miejscu są bohaterowie będący tych złoczyńców poskromicielami. Znacie Hannibala Lectera? Myślę, że tak. Przecież film "Milczenie owiec" na podstawie książki Thomasa Harrisa o tym samym tytule osiągnął już dawno status kultowego, a to właśnie dzięki ekranizacji tej  powieści Hannibal Lecter - genialny psychiatra, seryjny morderca i koneser ludzkiego mięsa, trafił do tygla popkultury. Zanim jednak Milczenie owiec zostało zekranizowane i Lecter trafił do szerokiego grona odbiorców Thomas Harris napisał Czerwonego smoka - powieść, w której po raz pierwszy pojawił się jego genialny szwarccharakter w sumie drugoplanowo, ale zawsze. 
Na amerykańskie rodziny padł blady strach. W okolicy grasuje seryjny morderca zwany Szczerbatą Lalą lub Zębową Wróżką (w zależności od tłumaczenia), który podczas pełni księżyca morduje w wyjątkowo wymyślny sposób niczego nie podejrzewających domowników. Prowadzący śledztwo agent FBI Jack Crawford niemogący poradzić sobie z odnalezieniem sprawcy zabójstw ściąga z wcześniejszej emerytury Willa Grahama - profilera, kryminologa, który dzięki wiedzy psychologicznej i wrodzonym umiejętnościom potrafi wczuć się w sposób myślenia mordercy. Jednak i Will nie radzi sobie ze sprawą. Decyzja jest nie łatwa, ale zostaje podjęta - Will zwraca się po pomoc do mordercy, którego sam złapał, który i jego niemal nie przerobił na kolację dla przyjaciół, do Hannibala Lectera. Wkrótce okazuje się, że za sprawa Lectera życie rodziny Grahama jest zagrożone. 
Pierwszy raz czytałem utwór Harrisa i muszę przyznać, że lektura Czerwonego smoka była bardzo przyjemna. Ciekawa historia i bohaterowie sprawili, że czas mi się nie dłużył, a z każdą strona wzrastała moja ciekawość co do zakończenia powieści. Po tę książkę prawdopodobnie nigdy bym nie sięgnął gdyby nie serial "Hannibal" z Madsem Mikkelsenem w roli doktora Lectera. Serial jest świetny. Oparty na motywach z Czerwonego smoka (również zekranizowanego, najpierw w 1986 później 2002 roku), wykorzystywanych bardzo dowolnie, ale z  niezwykłym wręcz rozmysłem. Wielką przyjemność podczas lektury sprawiło mi odkrywanie kolejnych motywów z powieści wykorzystanych z serialu. Cóż zabawa dla ludzi otwartych. Znam osoby, które takie podejście do tematu drażni tak samo jak Mads Mikkelsen w roli Lectera. Wszyscy zapamiętali Anthonego Hopkinsa w tej roli i ich umysły na tym etapie się zważyły, jak śmietana nieumiejętnie dodana do zupy.

INFO
Autor: Thomas Harris
Tytuł: "Czerwony smok"
Wyd.: Albatros, Warszawa 2013
Il.str.: 448
Cena: 34 zł


czwartek, 21 listopada 2013

Piąty Zbawiciel

Religia jest jedna z tych rzeczy, które zaprzątają człowiekowi głowę już od niepamiętnych czasów. Jedni w Boga wierzą inni jego istnienie negują, a są też tacy, którym zupełnie jest wszystko jedno. Przechodząc przez różne fazy osobniczego rozwoju każdy z nas doświadczał pełnego oddania idei Boga Wszechmogącego, bytu nieskończenie potężnego kierującego naszym życiem    umiejscowionego w jednej z licznych religii. Wielu też zaprzeczało jego istnieniu, całkowicie go odrzucało tłumacząc taką postawę życiowym racjonalizmem i brakiem faktycznych dowodów na istnienie Boga. Dla wielu podążanie za Bogiem, poszukiwanie Boga czymkolwiek jest i gdziekolwiek się znajduje stało się sensem życia. Philip K. Dick należy do tych autorów science fiction, którzy uczynili z dywagacji na temat istnienia Boga doskonały materiał na powieść. Przykładem jest Valis, o którym na blogu już wspominałem. Pisałem wtedy o oprawie graficznej polskiego wydania, dziś czas rzucić okiem na treść.
Powieść zawiera wiele odwołań do filozoficznych terminów i koncepcji, którymi Dick dowolnie żongluje w celu uzyskania odpowiedzi na ważne dla niego pytania. Zagmatwane to wszystko, ale bardzo ciekawe i warte uwagi. Książka napisana jest z punktu widzenia bohatera Konioluba Grubasa, którym jest sam autor powieści. Bohater opowiada o swoich związkach z kobietami, o nieudanym małżeństwie, a przede wszystkim skupia się na poszukiwaniach Boga. Przyczynkiem do tego jest różowy promień światła, który uderzając wprost w głowę Konioluba Grubasa zmienił jego postrzeganie świata. Gorączkowe poszukiwanie odpowiedzi na pytanie kto? lub co? rządzi tym światem przeplata się z troskami o życie własne i bliskich. Śmierć nie jest obca bohaterowi, a jej bliskość powoduje, że jego wysiłki zmierzające do poznania Piątego Zbawiciela doprowadzają go niemal do obłędu. Poznaje osoby, które podobno żyją na ziemi od wieków, a ich losem kieruje Valis będący prastarą sondą kosmiczną, satelitą - może nawet Valis jest Bogiem, tego nie wiadomo. Dziecko tych osób, dwuletnia dziewczynka ma być Piątym Zbawicielem. 
Wszystko co napisał Dick w Valisie zdaje się być zapiskami osoby obłąkanej. Wszystkie koncepcje autora, mieszanie różnych poglądów religijnych, a nawet obrazoburcze zachowania jak udzielanie sakramentów za pomocą kubka gorącej czekolady zmieniającej się w krew Chrystusa i kawałka bułki od hot doga w roli chrystusowego ciała powoduje, że wielu czytelników książkę odrzuci, pogniewa się i Dicka przeklnie jako bluźniercę. Może jednak warto się zastanowić, może rzeczywiście czas się zatrzymał, a Imperium wcale się nie rozpadło?

INFO
Autor: Philip K. Dick
Tytuł: "Valis"
Wyd.: Rebis, Poznań 2011
Il.str.: 328
Cena: 47,90 zł

sobota, 16 listopada 2013

Droga po władzę

Każdy kto odwiedza tego bloga wie, że świat Gwiezdnych Wojen jest miejscem, w które, podczas czytelniczych wypraw, bardzo chętnie się udaje. Mimo swojego zapału i oddania "odległej galaktyce" podczas czytania poprzedniej części serii  Przeznaczenie Jedi ogarnęły mnie wielkie wątpliwości co do fabularnego potencjału wspomnianego cyklu. Bałem się, że historia od samego początku bardzo dobrze rokująca, a z czasem stająca się nieznośną plątaniną wątków i zdarzeń nie do końca potrzebnych rozpryśnie się niby Gwiazda Śmierci obracając dzieło trzech autorów w niwecz. Za sprawą Christie Golden i jej świetnej Hegemonii odzyskałem nadzieję.
Wszystkie wcześniejsze wątki zmierzają do nieuchronnego końca. Walka Zakonu Jedi z prastarą Abeloth, wspieraną przez Zapomniane Plemię Sithów, nabiera rumieńców. Trup ściele się gęsto, jednak to nie wątek poszukiwania i walki z Abeloth jest wiodącym motywem w powieści Golden. Wcześniej wydawałoby się zapomniany wątek politycznych spisków zmierzających do przejęcia władzy nad Galaktycznym Sojuszem wysuwa się na pierwszy plan. Obfituje on w wiele nieoczekiwanych i bardzo zaskakujących zwrotów akcji. Z jednej strony obalona przywódczyni sojuszy Natasi Daala odbudowuje swoje poparcie w Szczątkach Imperium, z drugiej na Coruscant dochodzi do zmiany wart i panujący po obaleniu Dalii triumwirat zostaje rozwiązany. Spiskowcy mrowią się i już nie wiadomo, z której strony padnie śmiertelny cios. Nieoczekiwanie w stolicy galaktyki pojawia się charyzmatyczna   senator Rokari Kem, która bardzo szybko zaskarbia sobie serca mieszkańców Coruscant. Powiem tylko tyle - nie wszystko złoto co się świeci. Autorka nie zapomniała o wątku miłosnym. Syn Wielkiego Mistrza Luke'a Skywalkera Ben nadal ślepo wierzy, że Vestara będzie w stanie porzucić swoje sithańskie wychowanie i stanie się jedną z Jedi. Sama dziewczyna stara się jak może, by jej nowi "przyjaciele" w jej przemianę uwierzyli. Tylko czy ona sama jest w stanie uwierzyć w swoja przemianę, czy ma na tyle siły, by porzucić dawne nawyki i pójść drogą Jasnej Strony Mocy?
Książka jest świetna. Warto było przeczytać poprzednie nieco rozczarowujące odsłony Przeznaczenia Jedi, by dojść do tego momentu. Moja ciekawość co do zakończenia serii sięga zenitu mieszając się jednocześnie z żalem, że pozostała mi tylko jeszcze jedna część tego cyklu...

INFO
Autor: Christie Golden
Tytuł: "Przeznaczenie Jedi VIII - Hegemonia"
Wyd.: Amber, Warszawa 2012
Il.str.: 416
Cena: 37.80 zł

niedziela, 10 listopada 2013

Powrót demonów z dzieciństwa

Niezastąpiony (pomimo tego, iż jeszcze nie leży na cmentarzu) mistrz horroru Stephen King w tym roku po raz kolejny zagościł na moim blogu. Nie osobiście rzecz jasna, ale za sprawą najnowszej powieści Doktor Sen. Po przeczytaniu rewelacyjnej opowieści jaką była historia zawarta w książce Ręka Mistrza muszę od razu napisać, że szału nie ma - niestety. Co mi po lekturze pozostało to lęk przed stojącym nieopodal mojego miejsca zamieszkania kamperem. Zawsze kiedy go mijam to myślę: "rany Prawdziwy Węzeł przyjechał".
Historia z założenia jest kontynuacją losów bohatera bestsellerowego Lśnienia, książki, która dzięki ekranizacji z Jackiem (zabawnie to imię wygląda, wiem) Nicholsonem stała się wręcz legendarną pozycją w kanonie literatury popularnej. I tak dmuchali ten balon kontynuacji spece od reklamy, że człowiek spodziewał się nie wiadomo jakich fajerwerków, podczas gdy otrzymał przyzwoitą książkę w typowym dla Kinga stylu - niestety nic ponad to.
Dan Torrance zmaga się z traumą po przeżyciach związanych z pobytem w hotelu Panorama, a także z błędami swojego ojca, których nigdy nie chciał powtórzyć. Walka z nałogiem alkoholowym i wspomnieniami sprawia, że Dan trafia do hospicjum, gdzie z pomocą swojego daru pomaga umierającym spokojnie odejść z tego padołu łez. Dzięki swoim umiejętnością poznaję nastolatkę Abrę, którą już od pierwszych chwil życia przejawiała niezwykłe umiejętności. Losy Dana i Abry łączą się w chwili, w której dziewczyna odkrywa, że po Ameryce od lat podróżują istoty żywiące się "parą" ulatującą z mordowanych przez nich dzieci obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami. Prawdziwy Węzeł przemieszcza się kamperami, członków Prawdziwego Węzła ciężko rozpoznać bo wyglądają jak poczciwi emeryci na wczasach. Są bogaci, żyją od wieków, tylko po to, by trwać w egzystencji przypominającej bytowanie wampirów - wampirów żywiących się ludzką esencją. Członkowie Prawdziwego Węzła z Rose Kapelusz na czele chcą dopaść Abrę, którą zapewniłaby im mnóstwo "pokarmu" na bardzo długi czas. Motyw Prawdziwego Węzła jest zdecydowanie najmocniejszą stroną powieści, wszystko inne już w książkach Stephena Kinga było. Po przeczytaniu całości odczuwam ogromny niedosyt choć muszę przyznać, że ten bardzo subtelny wątek odchodzenia pacjentów hospicjum z pomocą Dana mocno wyrył mi się w świadomości i takie pytanie mi się zalęgło w głowie, tak sobie je czasem powtarzam.
A czy w chwili, w której i na Ciebie przyjdzie czas zjawi się Doktor Sen? By Ci pomóc i przeprowadzić na drugą stronę? 

INFO
Autor: Stephen King
Tytuł: "Doktor Sen"
Wyd.: Warszawa, Prószyński i S-ka 2013
Il.str.: 652
Cena: 42 zł

sobota, 26 października 2013

... nigdy nie pytaj komu bije dzwon...

Pisząc notkę na temat książki Na wzgórzach Idaho... Bartosza Marca wspominałem, że osoba Ernesta Hemingwaya jest mi znana (jak każdemu miłośnikowi literatury), jednak mimo sporej wiedzy biograficznej jest to autor, w kwestii twórczości, przeze mnie bardzo zaniedbany. Postanowiłem zaległości nadrobić, a tym samym zrobić pierwszy krok, by dziurę niewiedzy, która powstała przez własne zaniedbania załatać. Zanim sięgnąłem po Komu bije dzwon w mojej głowie roiło się wiele oczekiwań, które po części zostały spełnione, a po części nie. Zwykle tak mam, że oczekuje zbyt wiele, a wyidealizowany obraz lektury, w tym wypadku utworu Hemingwaya, znacząco różni się od stanu rzeczywistego.
Właściwie nie wiem co mogę napisać o utworze, na którego temat tak wiele znakomitych osób się już wypowiedziało pisząc wielce uczone rozprawy. Mój dzisiejszy wpis nie będzie kolejnym nabzdyczonym wymądrzaniem się na temat twórczości Hemingwaya jakich wiele można znaleźć w sieci. Komu bije dzwon to książka wręcz legendarna i kultowa, najbardziej znane dzieło Ernesta Hemingwaya, opowieść podobno osnuta na prawdziwych wydarzeniach. Historia o jednym z epizodów hiszpańskiej wojny domowej widzianym okiem Amerykanina Roberta Jordana, przebywającego wśród partyzantów w leśnej głuszy, snuje się leniwie dostarczając czytelnikowi opisów okropności wojny oraz piękna przyrody i relacji międzyludzkich. Właśnie te relacje międzyludzkie i wszystkie szczegóły z nimi związane, portrety psychologiczne i wspomnienia bohaterów są dla mnie najważniejsze w utworze Hemingwaya. Książka ma rewelacyjne momenty i tylko dzięki nim dotrwałem do końca. Nie czytałem z wypiekami na twarzy, nie śliniłem się z rozpaczy, że już kończę czytać Komu bije dzwon, jednak jestem zadowolony, że po książkę sięgnąłem właśnie ze względu na te ukryte w tekście genialne wręcz momenty fabuły - dla nich naprawdę warto przeczytać tę książkę. 

INFO
Autor: Ernest Hemingway
Tytuł: "Komu bije dzwon"
Wyd.: Warszawa, Książka i Wiedza 1987
Il.str.: 463
Cena: bd

sobota, 19 października 2013

Nowy początek Ligii Sprawiedliwości

Za sprawą wysypu kasowych filmów o superbohaterach, jak chociażby o Batmanie, Supermanie, Kapitanie Ameryce, X-Menach na półki księgarń coraz częściej trafiają zarówno klasyczne komiksy od Marvela i DC Comics, jak i zupełnie nowe zeszyty wprost zza oceanu. W Polsce "kultura komiksowa" jest jeszcze w powijakach. Dopiero zaczynamy tworzyć nową jakość w polskim komiksie bo chociaż mamy Tytusa, Romka i A'Tomka, Kajko i Kokosza oraz Kapitana Klossa to superbohaterów na miarę tych amerykańskich jest jak na lekarstwo. Widziałem jeden komiks o polskim superbohaterze wzorowanym na Kapitanie Ameryce - "Biały Orzeł". Komiksy lubię aczkolwiek nie czytam ich często, przede wszystkim za sprawą relatywnie wysokich cen albumów komiksowych oferowanych "nam Polakom". W tym względzie najlepiej na rynku wypada "Wielka Kolekcja Komiksów Marvela" oferująca albumy komiksowe wydane na wysokim poziomie przy znośniej cenie.  Jednak dziś ani o polskim komiksie ani o jednym z tomów "Wielkiej Kolekcji..." nie napiszę. O nowej odsłonie "Ligii Sprawiedliwości", która ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Egmont dzisiejsza "zajawka" będzie.
Od razu napiszę, że nie jestem ekspertem od komiksów i nawet nie będę zmyślał, że znam przygody wszystkich członków Ligii Sprawiedliwości z albumów im poświęconym. Podtytuł albumu to Początek uznałem zatem, że będzie dla mnie pierwszym etapem na drodze do poznania uniwersum DC Comics bez zbędnego nadymania się na to co było kiedyś, nie ważne lepsze czy gorsze. Każdego z bohaterów kojarzę z kreskówek, filmów i seriali, które były emitowane w latach dziewięćdziesiątych w telewizji - nic poza tym. 
Autorzy albumu zaserwowali czytelnikowi świetnie narysowaną (dokładnie takie rysunki w komiksie uwielbiam) historię o powstaniu Ligii Sprawiedliwości, w której skład wchodzą Flash, Aquaman, Wonder Woman, Batman, Superman, Green Lantern i Cyborg, walczącej z super złoczyńcami pragnącymi zagłady świata. W komiksie nie zabrakło sporej dawki humoru sprawiającej, że całość jest wyjątkowo przyjemna w odbiorze. Może i historia jest trochę naiwna, ale raczej nikt w opowieści o superbohaterach nie oczekuje 100% powagi. Każdy z bohaterów jest wyjątkową indywidualnością co rodzi konflikty, powoduje spięcia w samym łonie drużyny, która wcale nie ma ochoty nią być. Komiks jest za krótki, by uwypuklić wszystkie psychologiczne aspekty bohaterów, mimo to postarano się, aby różnice i podobieństwa między członkami Ligii zostały choć zarysowane - rokuje to dobrze na przyszłość. Czekam na kolejny tom!

INFO
Autor: Geoff Johns, Jim Lee, Scott Williams
Tytuł: "Liga Sprawiedliwości. Tom 1. Początek"
Wyd.: Egmont, Warszawa 2013
Il.str.: 192
Cena: 75 zł




niedziela, 13 października 2013

O dinozaurach i wspomnieniach

Nikomu nie muszę uświadamiać jak nieubłaganie szybko mija czas. Wczoraj biegałem z kolegami po podwórku, obijałem się z nimi kijami w pojedynkach o sławę i honor osiedlowego łobuziaka, a dziś przyglądam się tym samym kolegom, którzy już moimi kolegami nie są. Mają swoje sprawy, często żony i dzieci, bynajmniej nie w głowie im walki na miecze z listewek. Z dawnych przyjaźni nie pozostało właściwie nic, może czasem zdawkowe "cześć" na ulicy. Jest jednak wiele książek z czasów mojego dzieciństwa, po które nadal chętnie sięgam, często tylko po to, by przypomnieć sobie, jak to było kiedyś dawno temu. Nie po raz pierwszy to właśnie książka okazała się moim najwierniejszym przyjacielem. Dziś właśnie chciałem o takiej książce-przyjaciółce choć kilka zdań wpuścić w internetowy gąszcz blogowych wynurzeń. 
"Księga dinozaurów" autorstwa Davida Lamberta zapewniła mi mnóstwo ciekawych informacji, których w latach dziewięćdziesiątych pożądałem niemal tak mocno, jak Gollum pożądał Pierścień Władzy Saurona. Dawno wymarłe zwierzęta, prehistoryczne gady, dinozaury były moim najważniejszym zainteresowaniem. Czytałem na ten temat wszystko co wpadło mi w ręce, niestety nie było wtedy tego za wiele. W tamtym czasie mogłem tylko pomarzyć o komputerze z dostępem do internetu. Ba! ja nawet nie wiedziałem w 1995 roku, że coś takiego jak internet istnieje! Były za to książki, ale w mojej rodzinnej mieścinie wcale nie tak łatwo dostępne. Wyobraźcie sobie moją radość kiedy w końcu w moje ręce trafiła "Księga dinozaurów"! Zupełnie niesamowite i niepowtarzalne uczucie. Porządnie wydana na kredowym papierze, w twardej oprawie publikacja z mocą świetnych ilustracji. Zdjęcia z wykopalisk, przekroje anatomiczne niemalże każdego z żyjących niegdyś gadów, a wszystko to dopełnione ciekawostkami i faktami na temat życia sprzed milionów lat. Dziś dzieciak włącza komputer wpisuje w wyszukiwarkę hasło i dostaje od razu milion odpowiedzi. Zapytam jednak retorycznie czyja radość ze zdobycia informacji na temat swojej pasji jest większa? Nie przeczę, że dzisiejsza łatwość w wyszukiwaniu informacji jest zła, wręcz przeciwnie, jednak mając w pamięci czasy bez internetu, bez komputera mogę z całą stanowczością powiedzieć - to były dobre czasy, niczego nie żałuję. 

poniedziałek, 7 października 2013

Bóg jest okrutny

Stephen King niewątpliwie należy, obok Trumana Capotego, do moich ulubionych autorów. Na temat Trumana C. na blogu nie pisałem zbyt wiele, ale za to dziś mojego "kingowskiego cugu" ciąg dalszy. Jeszcze w zanadrzu mam kilka jego książek także będę miał o czym pisać - to jest pewne. "Desperacja" leżała sobie obok innych powieści Kinga u mnie na półce już kilka lat, leżała i czekała spokojnie na swoją kolejkę, wreszcie się zmobilizowałem i przeczytałem. To nie moje pierwsze (za pierwszym podejściem rzuciłem książką w kąt zupełnie nie wiem dlaczego), a drugie podejście do "Desperacji", tym razem bardzo udane.
Powieść jest niezwykle soczysta i okrutna. King nie cofa się przed niczym, nawet przed łamaniem niepisanych praw, takich jak chociażby to, że nie zabija się małych dziewczynek, by osiągnąć swój cel jakim jest udowodnienie stwierdzenia, że Bóg jest okrutny. "Desperacja" jest powieścią, w której rozważania na temat Boga, Jego miłosierdzia i okrucieństwa akcentowane są bardzo mocno przez spotykające bohaterów okropności. 
Coś niezwykle strasznego i przedwiecznego wydostało się ze startej kopalni w miasteczku Desperacja, wszyscy mieszkańcy zostali zabici poza jedną tylko osobą - rosłym policjantem patrolującym opustoszałe, pokryte pyłem miejskie drogi. Rodzina Carverów, pisarz John Marinville i małżeństwo Jacksonów na własnej skórze przekonują się jakim stróżem prawa jest Collie Entragian. Los bohaterów zupełnie niespostrzeżenie ląduje w rękach Davida Carvera - rozmodlonego dzieciaka rozmawiającego z Bogiem.
King sięga po cały zestaw swoich ulubionych chwytów, które bardzo w jego prozie cenię. Owszem jest dużo okrucieństwa i steku wulgaryzmów, ale w tym wszystkim znaleźć można zdania na prawdę głębokie i piękne. Dwójka bohaterów tak różnych od siebie, w moim mniemaniu skradła całą powieść. To pisarza John'a Marinville'a i Davida Carvera zapamiętam z powieści na długo. Jak dla mnie zupełnie niezwykłe zestawienie różnych osobowości, zestawienie młodości z dorosłością.  "Desperacja" jest pierwszą książką Kinga (w moich rękach), w której tak mocno autor eksploatował kwestię wiary (owszem i w "Carrie" też jest o tym wiele, jednak to zupełnie co innego). Bóg, pomimo tego, iż najwyraźniej opuścił górnicze miasteczko Desperacja, nie do końca zapomniał o swoim planie wobec podróżujących przez Amerykę bohaterów. Stephen King, ustami bohaterów powiada, że Bóg jest okrutny, że Bóg jest miłością i okrucieństwem jednocześnie. Bóg zapewne jest wszystkim. 

INFO
Autor: Stephen King
Tytuł: "Desperacja"
Wyd.: Warszawa, Albatros A. Kuryłowicz 2005
Il.str.: 541
Cena: już nie pamiętam, nowa z 2013 roku kosztuje 16,99 zł

wtorek, 1 października 2013

Dopóki zbrodnia pozostaje zamknięta w okładkach książki...

dopóty można ją nazywać rozrywką - czyli wędrówki przez literaturę kryminalną ciąg dalszy. Pod takim tytułem odbyło się już XI spotkanie Klubu Miłośników Kulturoterapii "Flaming". W zasadzie sam nie wiem dlaczego wcześniej nie wspomniałem o swoim uczestnictwie w spotkaniach rzeczonego klubu. Postanowiłem jednak naprawić ten błąd i słów kilka skreślić dla ciekawych i być może chętnych wziąć udział w kolejnych spotkaniach. 
Spotkania klubu organizowane są w mniej więcej raz w miesiącu w filii nr 10 Śródmiejskiej Biblioteki Publicznej w Krakowie przy ulicy Łąkowej. Na spotkaniach klubu osoby o różnych pasjach mają okazję podzielić się swoimi zainteresowaniami, a tym samym otworzyć horyzonty na wcześniej pomijane aspekty życia (przeważnie) kulturalnego. Okazja do dyskusji, wymiany poglądów, a także konstruktywnej dyskusji w miłym towarzystwie. "Flaming" to wspólna platforma wolnej wypowiedzi dla tych, którzy lubią obcować z kulturą w różnych formach, otwarta na nowych uczestników. Jakiś czas temu sam miałem okazję poprowadzić spotkanie "Flaminga" zatytułowane "Światy alternatywne jako ucieczka od szarej rzeczywistości na przykładzie rozszerzonego uniwersum Gwiezdnych Wojen". To już jednak historia. 
Wczorajsze spotkanie poprowadziła Małgorzata Kucek - miłośniczka kryminałów oddana swojej pasji całym sercem.   Uczestnicy spotkania mieli okazję nie tylko zapoznać się z twórczością polskich twórców kryminałów, ale i wziąć udział w ciekawej zabawie detektywistycznej. Spotkanie zakończyła tradycyjna ożywiona dyskusja podsumowana kultowym już zwrotem przewodniczącego klubu, tu cytat "wszyscy mamy rację i wszyscy nie mamy racji". Zebranie "miłośników kulturoterapii" poświęcone kryminałom pozwoliło wejść w temat dużo głębiej niż zwykle ma to miejsce. Często bywa, że otwieramy się na inne sposoby pojmowania tych samych rzeczy dzięki otaczającym nas ludziom - tak było i tym razem.

sobota, 28 września 2013

Apokalipsa według Stephena Kinga

W tym roku, muszę sam to przyznać, bardzo mocno powróciła moja fascynacja utworami Stephena Kinga. Przez kilka lat drzemała spokojnie, aż do teraz. Obudziła się, a ja czytam kolejne jego książki. Mało tego, że czytam to jeszcze oglądam serial "Under the Dome", powstały na podstawie powieści Pod kopułą. Dziś kilka zdań na temat utworu, który może i mnie nie porwał, ale przynajmniej zaciekawił do tego stopnia, że doczytałem do ostatniej strony. 
Apokalipsa jaka dokonała się za sprawą tajemniczego "pulsu" przesłanego przez telefony komórkowe jest tematem powieści Komórka. Temat ciekawy i sprawnie poprowadzony. Dziwne, że nikt wcześniej na to nie wpadł (przynajmniej ja o tym nie słyszałem). Wiele już apokalips było przedmiotem literackich wynurzeń. Mieliśmy wszelakie potopy, wybuchy wulkanów, asteroidy, zmiany biegunów Ziemi, zatrutą żywność, bomby atomowe i inwazje kosmitów, ale  cudownego przemienienia ludzi w zombie za pomocą telefonów komórkowych jeszcze nie było. Biorąc pod uwagę to, że właściwie każdy komórkę ma, King uderzył w bardzo czułe miejsce. Poczucie bezpieczeństwa czytelnika spada z każdą kolejnym zdaniem powieści. Bohaterowie osaczeni są przez zwariowanych ludzi, którzy w dziwnym transie biegają po miastach i bełkoczą niezrozumiałe rzeczy. Na domiar złego komórkowe zombie są rządne krwi - co akurat nie dziwi w przypadku zombie. Bohaterowie, którymi są Clay, Tom, Alice wyruszają, ich zdaniem, do bezpiecznego miejsca. Ich podróż naznaczona jest wszechogarniającym rozkładem znanej nam cywilizacji. Na swojej drodze poznają także innych bohaterów, z których łączy ich wspólny cel - przetrwanie i odkrycie przyczyn zaistniałej sytuacji. 
W Komórce fani znajdą wszytko to co w powieściach Stephena Kinga kochają - grozę, klimat osaczenia, opis amerykańskiego społeczeństwa oraz, co oczywiste, mnóstwo krwi. Książka już od pierwszej strony wręcz ocieka ludzką posoką co aż takie typowe dla Kinga nie jest. Zwykle buduje klimat, by w dalszej części książki dowalić czytelnikowi z grubej rury, ale nie tym razem. Komórka   rozpoczyna się wedle zasady Alfreda Hitchcocka mówiącej, że najpierw ma być trzęsienie ziemi, a później napięcie ma tylko rosnąć. 

INFO
Autor: Stephen King
Tytuł: "Komórka"
Wyd.: Warszawa, Albatros 2011
Il.str.: 432
Cena: 34 zł

sobota, 21 września 2013

Jak to jest z książkami?

Siedząc i patrząc na leżące przede mną książki przyszła mi do głowy pewna myśl. Książka to w zasadzie przedmiot wielofunkcyjny. Nie tylko ładnie wygląda, ale ma również wiele praktycznych zastosowań - niekoniecznie zgodnych z pierwotnym przeznaczeniem. Książki są czytane dla rozrywki lub zdobycia niezbędnej wiedzy, dla poszerzenia myślowych horyzontów, książkami się dzieci, a także dorośli  okładają (szczególnie na przerwach między lekcjami), książki ludzie piszą, ale i palą na stosach podlanych benzyną podczas buńczucznych politycznych wystąpień. Książka bywa także używana jako podkładka do pisania (jeśli ktoś potrafi pisać), lub packa na muchy ewentualnie inne dręczące nas insekty. Widziałem też książki wykorzystane przez artystów jako tworzywo, z którego stworzono nowoczesną rzeźbę. Książka bywa kochana i nienawidzona, zwykle jest jednak szanowana nawet przez tych co przeczytaniem choćby jednej strony się w życiu nie skalali. Z tej książki wielofunkcyjności zrodziło się moje dzisiejsze pytanie - jak to jest z książkami? Pytanie dość przewrotne bo jednemu książek będzie zawsze mało, drugi powie, że to zbytek i niepotrzebna strata czasu. Spójrzmy na książkę ze strony korzyści jakie ze sobą niesie. Dzięki książce nie tylko mamy dostęp do wiedzy i rozrywki, ale także wielu z nas znajduje podczas jej tworzenia  pracę. Począwszy od autorów, korektorów, redaktorów poprzez pracowników drukarń, księgarń, a skończywszy na twórcach oprawy graficznej i ilustracji. Pożyteczna ta książka, prawda?

piątek, 13 września 2013

Galaktyczne zwroty akcji

Znacie Modę na Sukces? Głupie pytanie, jasne, że znacie! Każdy choć liznął, przypadkiem lub całkiem celowo, trochę opowieści o domu mody Forrester, o dozgonnej miłości Ridge'a i szklanookiej Brook, o nieśmiertelnej Taylor umierającej i powstającej z martwych (bynajmniej nie za sprawą ojca Bashobory) co 1000 odcinków. Jedni są zniesmaczeni, inni zachwyceni - jak to ludzie. Długie opowieści mają to do siebie, że albo z każdym kolejnym odcinkiem jest coraz lepiej, napięcie rośnie, a fabuła to komplikuje się to wraca na właściwe tory, albo kolejne odsłony psują to co było dobre niszcząc cały efekt. Gwiezdne Wojny nie są wyjęte spod tej reguły - niestety. Ulubiona seria zbliża się bardzo niebezpiecznie szybko (wiem, że to pojęcie relatywne, ale jak dla mnie właśnie tak jest) do końca. Staje się też pomału coraz mniej ulubioną serią, dla której mam z każdą stroną zbliżającą mnie do kresu opowieści więcej powodów do narzekania, na domiar złego zacząłem odczuwać pierwsze symptomy irytacji. Nie bez kozery wspomniałem o perypetiach pięknych i zuchwałych z Mody na Sukces, seria Przeznaczenie Jedi momentami zaczyna przypominać ten serial.
Czytelnik w siódmej części cyklu otrzymuje wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji, które aż wołają o pomstę do nieba. Na temat fabuły zbytnio się rozpisywał nie będę bo to z grubsza kontynuacja poprzednich wątków z tym zastrzeżeniem, że do tych dobrych i ciekawych w każdej części, także w Wyroku, dorzucono stek niepotrzebnych bzdetów. Jest zatem kontynuacja pościgu za Abeloth, ciekawy wątek polityczny z zamachem stanu włącznie, walka zniewolonych ras o wolność, rozgrywka pomiędzy Sithami i Jedi, ale i sentymentalne marudzenie. Fajnie się to czyta, szybko i płynie tylko, że człowieka mierzi sposób zamykania wątków, które wprost wrzeszczały o mniej sztampowe i bardziej zaskakujące zakończenie. Mam na myśli chociażby wątek wizji małej Allany dotyczące jej matki Tenel Ka. Takie pole do popisu zdemolowane zachowawczością i sam już nie wiem czym...
Jestem bardzo zaniepokojony przed lekturą ostatnich dwóch tomów, aż boje się tego jak autorzy zakończą całą opowieść. Oczywiście spodziewam się, że pozostawią odległą galaktykę zdemolowaną, dając szansę do popisu kolejnym twórcom chcącym poszerzyć uniwersum pisząc kolejną serię pod sztandarem Star Wars, pozostaje tylko pytanie czy będzie jeszcze jakiekolwiek pole do manewru?

INFO
Autor: Aaron Allston
Tytuł: "Przeznaczenie Jedi VII - Wyrok"
Wyd.: Amber, Warszawa 2012
Il.str.: 384
Cena: 39,80 zł

niedziela, 8 września 2013

Wyprawa Aleksandra Wielkiego

Smutnymi okruchami klasyków antyku karmią nas na lekcjach polskiego w szkole. Strzępy Iliady i Odysei Homera, okruchy mitologii, jakiś tam antyczny dramat Sofoklesa lub Ajschylosa i tyle. W sumie nic wielkiego czym warto byłoby sobie zwracać cztery litery. Jednakowoż nawiązania do kultury antycznej pojawiają się bardzo często zarówno w literaturze współczesnej jak i w filmie. Bez względu na przynależność gatunkową dzieła czerpiącego z antyku pełnymi garściami mamy tego coraz więcej. Temat jest wciąż żywy pomimo faktu, iż to co oferuje się widzowi jest popkulturową transformacją klasycznych motywów, często zdeformowanych do nieprzytomności. 
Dla ciekawskich i chętnych pogłębienia swojej wiedzy w temacie kultury antycznej, dla miłośników literatury klasyków zarówno rzymskich (Wergiliusz, Tytus Liwiusz) jak i greckich (Sofokles, Homer, Ksenofont) wydawnictwo Ossolineum wraz z DeAgostini przygotowało parę lat temu kolekcję "Arcydzieła Kultury Antycznej" dziś łatwo dostępną w składach taniej książki.
Zaciekawiony osobą Aleksandra Wielkiego, o którym nawet największy dyletant słyszał sporo, chociażby za sprawą hollywoodzkiej ekranizacji jego życia z Colinem Farrellem w roli głównej, sięgnąłem po Wyprawę Aleksandra Wielkiego autorstwa Flawiusza Arriana. Stwierdziłem, że niepodobieństwem jest czytać te wszystkie popularnonaukowej opracowania na jego temat nie znając w miarę wiarygodnego przekazu źródłowego z czasów, w których pamięć o czynach wielkiego macedońskiego wodza była wciąż bardzo mocna. Flawiusz Arrian swoje dzieło napisał na podstawie notatek sekretarzy Aleksandra, a najważniejszym źródłem były zapiski Ptolemajosa (późniejszy król Egiptu Ptolemeusz I Soter przodek słynnej Kleopatry VII), Nearcha i Arystobula z Kasandrei. 
Dzieło, podzielone na siedem ksiąg, stanowi zapis podbojów Aleksandra Wielkiego. Sporo informacji o kampanii przeciwko perskiemu królowi Dariuszowi, o spiskach panujących w państwie, a przede wszystkich o licznych podbojach jakich dokonał podczas swoich rządów zawarł Arrian w swojej książce, która bez zbędnych ozdobników w bardzo żywy i wartki sposób przedstawia nam wielkiego wodza wraz z jego zaletami i wadami. Zasadniczy tekst utworu poprzedzony został wstępem historycznoliterackim, dopełniają go niezbędne przypisy, które pozwalają nam lepiej zrozumieć kontekst wydarzeń opisanych w utworze. Pomimo iż dane statystyczne zawarte w Wyprawie Aleksandra Wielkiego dotyczące wielkość walczących wojsk są często przesadzone, że wiele z opisanych miejscowości dziś już w ogóle nie istnieje albo nigdy nie udało się ich zlokalizować, że stan dzisiejszej wiedzy skonfrontowany z dziełami starożytnych często przeczy ich ustaleniom dzieło Flawiusza Arrina jest pozycją obowiązkową zarówna dla miłośników kultury i historii antyku jak i wielbicieli wielkiego macedońskiego wodza. 

INFO
Autor: Flawiusz Arrian
Tytuł: "Wyprawa Aleksandra Wielkiego"
Wyd.: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, DeAgostini,
Il.str.: 349
Cena: Kupiłem za 7 zł

piątek, 30 sierpnia 2013

Holokron - wizja nowej książki?

Tyle w książkowym światku mówi się o przyszłości książki, że aż szkoda  pominąć we własnych rozważaniach temat wizji "nowej książki", głęboko osadzonej zarówno w kulturze "wysokiej" jak i w popkulturze. Różne osoby powiadają, że dni życia papierowego kodeksu są już policzone, że nieubłaganie zbliża się czas, w którym papier zastąpiony zostanie technologicznymi nowinkami. W tych wszystkich wizjach i opowieściach rodem z filmów science fiction na pierwszym miejscu stawia się tezę, wedle której nowe technologie muszą i zapewne doprowadzą do całkowitego wyparcia tradycyjnej książki, że taka jest kolej rzeczy podyktowana rozwojem naszej cywilizacji. Tablety i e-czytniki dzięki, którym możemy odczytywać zapisane w różnych formatach pliki tekstowe, są coraz powszechniejsze. Widać to chociażby podczas jazdy środkami komunikacji miejskiej. Także  oferta publikacji zapisanych w formie plików dźwiękowych,  audiobooków, książek czytanych, jest coraz szersza. Z księgarń jednak w dalszym ciągu książki nie znikają, a wręcz przeciwnie pojawia się ich coraz więcej. Mamy więc z jednej strony poszerzenie oferty tradycyjnych książek, widocznej zarówno w formie jak i treści proponowanych publikacji, a z drugiej strony ledwie zauważalny (na naszym polskim rynku) wzrost znaczenia publikacji elektronicznych. Oferta polskich wydawców, skierowana do posiadaczy e-czytników, jest wciąż bardzo uboga w porównaniu do przeogromnych zasobów zagranicznego giganta jakim jest Amazon. 
Wiele z nowinek techniki, którymi możemy umilać sobie naszą ziemską egzystencje, znalazło swój początek w filmach, a także książkach, z gatunku szeroko pojętej fantastyki naukowej. Dzisiejsze, wcześniej wspomniane, tablety i e-czytniki, pojawiały się już wcześniej w serii filmów Star Trek i Star Wars. Oczywiście różniły się nazwą, designem i oferowanymi funkcjami, ale idea filmowego datapad'a jest jak najbardziej taka sama, jak naszego e-czytnika czy tabletu.  W książkach i komiksach z mojego ulubionego uniwersum Star Wars, oprócz wspomnianych datapadów, pojawiają się także holokrony, w których przechowywana jest wiedza starożytnych mistrzów. Holokron to urządzenie w kształcie wielościanu foremnego, najczęściej czworościanu, sześcianu lub ośmiościanu, służące za kronikę badań danego mistrza Jedi lub Sitha nad arkanami Mocy. Urządzenie przechowuje zakodowany obraz i dźwięk więc jest czymś pomiędzy auiobookiem, a zapisem filmowym czyli idealnie tym do czego dążą twórcy nowych technologii. Myślę, że wiele osób słyszało już o próbach stworzenia książek łączących w sobie funkcje odtwarzania dźwięku, zaopatrzoną w ruchome obrazy, ilustracje. Książki z funkcją audio i wideo maja być kolejnym etapem rozwoju książki po upowszechnieniu książek w formie plików na urządzenia przenośne. Czyżby holokron, dziś zupełnie abstrakcyjne urządzenie wprost z Odległej Galaktyki, mógł stać się wizją książki przyszłości? Tego nie wiem, ale kwestia jest warta rozważenia :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Duma Key

Artysta to taki specyficzny człowiek, który do pracy potrzebuje trzech rzeczy: natchnienia zwanego górnolotnie artystyczną weną,  przyborów, którymi wykona swoje dzieło oraz odpowiedniego miejsca nastrajającego do wytężonej pracy nad dziełem zrodzonym w odmętach jego wyobraźni. O talencie nie wspominam bo jest rzeczą oczywistą, kiedy na myśli mamy artystę. Choć w sumie w naszych czasach nawet talent nie jest niezbędny, by za artystę być uznawanym. Pełno jest wszędzie pseudoartystycznych rzygowin nazywanych sztuką przez duże "S". Przez krytyków powieści Stephena Kinga nazywane są grafomańskimi wybrykami i pewnie wielu z nich do wspominanych przeze mnie rzygowin zalicza jego twórczość. Książki Kinga jednak są czytane i przez publiczność lubiane, a sam autor dalej robi swoje i dobrze. Ręka Mistrza przebiła wszystkie książki Kinga, które do tej pory przeczytałem (a było tego niemało).  
Przewracając kolejne kartki powieści towarzyszymy Edgarowi Freemantle najpierw w jego powrocie do zdrowia po tragicznym wypadku, w którym stracił rękę, by później śledzić nagłe przebudzenie dawno zapomnianego talentu malarskiego, który wprost eksploduje na wyspie Duma Key. Na wyspie Edgar zmaga się z samym sobą, ze słabością ciała po spotkaniu pierwszego stopnia z ogromnym dźwigiem, który zmiażdżył go w samochodzie pozbawiając ręki i gruchocząc biodro. Każdego dnia walczy z ograniczeniami okaleczonego ciała, a także z wspomnieniami pierwszych miesięcy rekonwalescencji. Jego dawne życie potentata budowlanego, szczęśliwego ojca dwóch córek i męża pięknej kobiety dobiegło końca wraz z wypadkiem. Na Dumie Edgar zaprzyjaźnia się z  opiekunem dziedziczki i właścicielki wyspy Elizabeth Eastlake Wiremanem. Nie zdaje sobie sprawy, że jego los splecie się na stałe z Wiremanem i Elisabeth. Historia młodości Elizabeth dostarcza Edgarowi wielu niepokojących informacji związanych z nagłym przebudzeniem jego talentu. Edgar, zupełnie tak jak kiedyś Elizabeth, maluje obrazy w szalonym tempie. W Wielkim Koralu, jak nazywa swój dom na Dumie, trzy rzeczy ważne dla artysty, o których wspomniałem we wstępie, połączyły się w perfekcyjną całość. Wszystkie dzieła Edgara powstałe w Wielkim Koralu są niepokojące, magnetyzują swoim pięknem, a zarazem przerażają ukrytym w nich złem. Freemantle dzięki swoim obrazom może wpływać na rzeczywistość, w dodatku w malarskim szale wydaje mu się, że maluje nie tą ręką, która mu pozostała, ale tą amputowaną. Jakaś mroczna siła przyciąga na Dumę ludzi obdarzonych talentem, wykorzystując ich do swoich celów. Wybrzeże słonecznej Florydy staje się areną, po której szaleją mroczne siły.
King, tradycyjnie już sięga po ulubione przez siebie motywy czyli nadprzyrodzone zdolności i wpływ mrocznych mocy na zwykłych śmiertelników, a bohaterem, jak w większości jego książek, jest twórca-artysta (zwykle jest nim pisarz). Kolejną charakterystyczną cecha pisarstwa Mistrza Horroru, obecną także w Ręce Mistrza, jest wykorzystywanie zdarzeń z przeszłości bohaterów mających niebagatelny wpływ na ich teraźniejszość i przyszłość. Niezwykle ciekawa historia wyspy Duma Key i zamieszkującej ją rodziny Elizabeth Eastlake sprawia, że książka bez reszty mnie wciągnęła. Nie dała mi żadnych szans bo uwielbiam takie opowieści. Będę się powtarzał, ale napiszę to. Wiele książek, które wyszły spod pióra Stephena Kinga miałem już przyjemność czytać, ale Ręka Mistrza obok Historii Lisey i Misery to jak dotąd, w mojej skromnej ocenie, najlepsza jego powieść. Liczę jednak, że mój ulubiony autor nadal trzyma formę i powieść Doktor Sen mająca ukazać się końcem września przebije wszystko co napisał do tej pory. 

INFO
Autor: Stephen King
Tytuł: "Ręka mistrza"
Wyd.: Warszawa, Prószyński i S-ka, 2011
Il.str.: 640
Cena: 39 zł


wtorek, 20 sierpnia 2013

Chyba mnie opętało

Opętało mnie. Zdecydowanie tak. W tym stwierdzeniu musi być  choć ziarno prawdy skoro od jakiegoś czasu wybieram książki różnych pisarzy, i zagranicznych, i rodzimych, dotykające tematów zjawisk paranormalnych, przeróżnych cudów i strasznych maszkaronów. Po Wampirze Reymonta trafiłem na Opętanych Witolda Gombrowicza. Powieść Opętani to kolejny przykład powieści gotyckiej na gruncie literatury polskiej. Historia,  łącząca elementy kryminału, powieści sensacyjnej i powieści gotyckiej, pierwotnie drukowana była w odcinkach na łamach polskiej prasy ("Dobry Wieczór - Kurier Codzienny", "Express Poranny").
W Opętanych splatają się losy bardzo różnych osób - Maja Ochołowska jest córką bankrutującej szlachcianki, trener tenisa Leszczuk to obdarzony talentem młodzieniec szukający okazji by zaistnieć w tenisowym światku, narzeczony panny Ochołowskiej Cholawicki jest zarządcą zrujnowanych dóbr hrabiego Holszańskiego, profesor Skoliński natomiast jest miłośnikiem historii pragnącym odkryć skarby ukryte na zamku Holszańskiego. Nie tyko Skoliński ma chrapkę na ukryte w pogrążonym w ruinie zamku Holszańskiego dobra. Przebiegły Cholawicki, mający pieczę nad szalejącym z rozpaczy za synem Franiem hrabią Holszańskim, liczy, że ukryte w zamczysku skarby przypadną mu w udziale po śmierci starego dziedzica. Tylko co stało się z Franiem? Dlaczego hrabia oszalał? Wkrótce los wszystkich bohaterów złączy się z mroczną tajemnicą skrywającą się w starej kuchni posępnego zamku. Podchody, odkrywanie krok po kroku kolejnych elementów układanki oraz przedziwny magnetyzm, jakim pałają do siebie Maja i Leszczuk, stanowią fabularny trzon Opętanych.
W powieści Gombrowicz zawarł wiele ciekawych motywów sprawiających, że książka jest troszku straszna, ale także troszku zabawna. Jest zatem w tym kryminale poza intrygą trochę okultyzmu, historii o duchach, lokalnego folkloru, taniej sensacji, a wszystko to dopełnione zostało portretem polskiego społeczeństwa sprzed wojny. Sama historia hrabiego Holszańskiego, jego syna Frania i upiornej kuchni, w której zło panuje niepodzielnie, stanowi pretekst do obmalowania portretów postaci, które, każda na swój sposób, są opętane. Opętane przez inne osoby, wspomnienia czy pragnienie wzbogacenia się lub sławy. Każdy z bohaterów jest opętany, nie tylko Leszczuk zdradzający objawy opętania bardzo namacalnie, ale także Maja, Cholawicki, Skoliński na Holszańskim kończąc. 

INFO
Autor: Witold Gombrowicz
Tytuł: "Opętani"
Wyd.: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011
Il.str.: 420
Cena: 49,90

czwartek, 15 sierpnia 2013

Krwawe paryskie wesele

Osoba Aleksandra Dumasa nie jest obca zarówno miłośnikom literatury jak i fanom kina, szczególnie kostiumowych romansów ze sporą szczyptą intryg i wartkiej akcji. Wszyscy, dosłownie wszyscy, znają bohaterów powieści Trzej muszkieterowie oraz ich kultowe zawołanie "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!". Większość znanych mi osób zna, chociażby ze słyszenia historię hrabiego Monte Christo, jednak znacznie mniej osób zna i kojarzy opowieść o królowej Nawarry Margot. Dziś właśnie słów kilka na temat powieści historycznej Królowa Margot.
Akcja powieści przenosi nas do roku 1572 na dwór króla francuskiego Karola IX Walezjusza. Tytułowa Margot, jego siostra, zostaje poślubiona protestantowi królowi Nawarry Henrykowi. Ślub ma tylko i wyłącznie podtekst polityczny, ma pogodzić zwaśnione frakcje katolików i hugenotów. Wszystko byłoby pięknie, gdy nie spiski panoszące się za sprawą królowej-matki Katarzyny po Luwrze niczym zaraza. W kilka dni po ślubie Margot i Henryka dochodzi do rzezi hugenotów zapisanej na kartach historii jako Noc św. Bartłomieja. Król Nawarry zmuszony jest przyjąć wiarę katolicką by uniknąć śmierci. Niestety dla rządnej władzy i szczerze nienawidzącej Henryka Katarzyny, pragnącej osadzić na tronie wszystkich swych trzech synów - jeden z nich to Henryk Walezy, tak, ten król Polski, który uciekł kiedy tylko nadarzyła się okazja objęcia tronu francuskiego - to za mało. Królowa-matka nadal knuje intrygi. Między jednym a drugim spiskiem, serwowanym nam przez Katarzynę, wpleciono także wątki miłosne. Luwr pełen jest pogrążonych w ogniu namiętności kochanków. Także nieszczęśliwie wydana za mąż Margot oddaje się miłosnym igraszką z mężczyzną, któremu w Noc św. Bartłomieja uratowała życie - panem de La Molem. Między wspomnianym de La Molem, a poznanym w karczmie panem Annibalem de Coconnasem  nawiązuje się przyjaźń o dość niebanalnych początkach. Poza stanem szlacheckim dwóch panów łączy także uczucie do dam, z którymi w żaden sposób nie mogą się oficjalnie związać. I tak to się plecie intryga, słowne utarczki i miłosne schadzki. Sekrety, knowania, polityka i mordy.
Nie porwała mnie ta momentami naprawdę zaskakująca i zabawna książka. Opowieść niepozbawiona jest uroku i bardzo ciekawych wydarzeń, akcji, intryg, romansów, a nawet szczypty czarów, ale... Polityczna intryga owszem jest ciekawa, szczególnie, że w tle znajduje się także sprawa polska, jednak te nadęte dialogi, które aż proszą o spuszczenie z nich powietrza pozbawiały mnie tchu. Ciekawe tło historyczne, barwne postacie w zupie z dętych dialogów doprawione takim sobie romansem nie doprowadziły mnie do czytelniczego uniesienia. Szkoda bo taką miałem ochotę na tę książkę.

INFO
Autor: Aleksander Dumas
Tytuł: "Królowa Margot"
Wyd.: Krajowa Agencja Wydawnicza, Rzeszów 1990
Il.str.: 481
Cena: ?

sobota, 10 sierpnia 2013

Galaktyczne zawirowania

Po poprzedniej części serii Przeznaczenie Jedi zwątpiłem w fabularny potencjał historii przedstawionej przez trzech autorów, jak w trójcy świętej złączonych w jednego stworzyciela. Cóż, trudno wymagać od opowieści na zmianę pisanej przez różne osoby, dysponujące innym podejściem do tematu i pisarską bazą, aby historia była cały czas na tak samo dobrym poziomie. Poprzednio się nie udało, jednak Wir Troy'a Denninga nie tylko potrafi zaskoczyć i przykuć uwagę czytelnika, ale także na nowo rozbudzić nadzieję, że opowieść nie jest stracona, że nadal ma potencjał. Liczę, iż tego potencjału wystarczyło na ostatnie trzy tomy serii. O tym przekonam się po ich lekturze już niebawem. 
Przed okrzykami zachwytu muszę na samym początku trochę ponarzekać. Właściwie większość wątków znanych z poprzednich części jest kontynuowana, mam wrażenie jednak, że autorzy albo zapomnieli albo celowo "uśpili" wątek spisku przeciw przywódcy Szczątków Imperium Jaggedowi Felowi - szkoda. Widać za dużo było już walki o władze (choć w sumie cały czas o nią chodzi). Wystarczył widocznie główny spór między Natasi Daalą a Zakonem Jedi. W samym zakonie także dochodzi do rywalizacji o przywództwo między Wielkim Mistrzem Kenthem Hamnerem zwolennikiem dyplomacji i ostrożnego podejścia do bieżących wydarzeń, a mistrzynią Sabą Sebaytne optującą za siłowym rozwiązaniem konfliktu z przywódczynią Daalą. Zupełne szaleństwo, ale czyta się bardzo przyjemnie. Szczególnie moment ucieczki eskadry myśliwców Jedi z Curuscant został pomyślany wprost genialnie! Nadal eksponowane są działania Lotu Wolności zmierzające od zniesienia niewolnictwa w galaktyce, a przy okazji zwrócono uwagę na dużą rolę środków masowego przekazu, nie tylko w informowaniu publiki o bieżących wydarzeniach, ale także o samym wpływie na władzę i społeczeństwo. Autorzy, w "odległą galaktykę", przenieśli coś co jest nam tak dobrze znane - tworzenie przez media tematów chodliwych i kontrowersyjnych w celu osiągnięcia celów politycznych i finansowych. Słów jeszcze kilka o walce sprzymierzonych sił Sithów i Luke'a Skywalkera z Abeloth. Ten wątek mógł zostać zakończony w poprzedniej części, jednak został reanimowany i coś czuję, że towarzyszył mi będzie do końca tej serii. Poza standardowym, i nieco już nużącym, użeraniem się z Sithami Skywalkerowie muszą zgłębić tajemnice siedliska Abeloth oraz dopilnować by ich własne sekrety nie wyszły na jaw. Szczęśliwie w zmaganiach Luke'a z Sithami znalazło się coś zajmującego. Mianowicie ucieczka Abeloth na planetę zamieszkaną przez wyznawczynie Białego Nurtu (jedno z filozoficznych podejść do Mocy). Rzecz ciekawa, rozbudowująca akcję oraz filozoficzne aspekty Uniwersum. 
Podsumowując - jest dobrze. 

INFO
Autor: Troy Denning
Tytuł: "Przeznaczenie Jedi VI - Wir"
Wyd.: Warszawa, Amber 2012
Il.str.: 416
Cena: 37,80 zł

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Valis

Po wejściu do księgarni uderza mnie feeria barw, istna orgia kolorów książkowych okładek mniej lub bardziej równo poukładanych obok siebie na regałach. Okładka jest tym, co rzuca się jako pierwsze w oczy nabywcy książki. Jest dla niej tym czym fasada dla budynku. Nie łatwo jest, na pierwszy rzut oka, dostrzec w tej przepastnej kolorów masie książki wydane pięknie i starannie. Wprawne oko wytrawnego "książkoszperacza" potrafi jednak spośród oferowanej przez wydawców tęczy różnorodnych pozycji wyłuskać prawdziwe perły. O takiej perle, odnalezionej w gruzełkowatej muszli małży, dziś słów kilka napiszę.
Jakiś już czas temu w oko wpadło mi wydanie powieści Valis Philipa K. Dicka, które na rynek wydawniczy trafiło za sprawą poznańskiego Rebisu. Nic w tym dziwnego wszakże, że coś mi się w księgarni spodobało, jednak w tym konkretnym wydaniu Valisa uderzyło mnie, jak obuchem w głowę, przygotowanie szaty graficznej, które jest zwyczajnie i niezaprzeczalnie piękne. Rebis w 2011 roku wydał całą serię książek Dicka w opracowaniu graficznym polskiego artysty, na stałe mieszkającego w Paryżu, Wojciecha Siudmaka. O samym Siudmaku po raz pierwszy usłyszałem podczas jego wystawy w Muzeum Miejskim Wrocławia w 2003 roku. Wielkim szczęściem jest fakt, iż retrospektywne wystawy tego przedstawiciela realizmu fantastycznego goszczą w Polsce dość często. Ot dla przykładu jeszcze do pierwszego września 2013 można oglądać wystawę "Diuna i światy fantastyczne" w Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi w Grudziądzu. 
O samym wydaniu jeszcze kilka słów i zdjęć dla zilustrowania całej sprawy. Na obwolucie widnieje niesamowity obraz Siudmaka, którego tytuł to "Poursuite de sons" (zdaje się, że w tłumaczeniu z francuskiego brzmiałby jako "pogoń za dźwiękiem") oraz wytłoczone srebrnymi literami imię, nazwisko autora wraz z tytułem dzieła. Pod obwolutom miłośnik piękniej książki zobaczy twardą, srebrną okładkę z wytłoczonym emblematem, który to znajdziemy na każdej książce w tej serii. Wklejka, czyli strona łącząca okładkę ze zrębem głównym książki, także jest w barwach srebra, uwieszono na niej fragment rysunku "Laocoon", który w całości znajduje się przed stroną tytułową. Przed wstępem Jerzego Jęczmyka, tłumacza powieści, umieszczono kolejną pracę Siudmaka "Belvedere". Natomiast przed tekstem właściwym mamy następne dwa szkice. Pierwszy to "Papers épars" (zniszczone, potargane dokumenty?), tytułu drugiego nie udało mi się wyszperać. Teraz kilka zdjęć, aby tradycji stało się zadość. 







Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...