sobota, 29 września 2012

Analitycznym okiem

Książka, o której tym razem postanowiłem nadmienić na blogu spodobała mi się pod względem wydania tak bardzo, że od razu postawiłem ją zakupić. Dobrze, że zapłaciłem za nią tylko 11zł, a nie 49,90 bo nieprzytomnie bym się zezłościł. Chętnie wyjaśnię dlaczego. 
Wiadomo, że to jak odbieramy książkę w dużej mierze zdeterminowane jest przez nasze podejście do tematu i osobisty bagaż przeżyć. "Świat według T. S. Spiveta" autorstwa Reifa Larsena niemiłosiernie mnie zmęczył. Dla mnie ta książka pomimo ciekawego tematu, ciekawego bohatera była zwyczajnie męcząca. Na temat fabuły zatem nie chcę się rozwlekać bo ile osób tyle na jej temat będzie zdań. Zresztą może nie dorosłem po prostu do takiego typu przedstawiania świata jaki nam zaproponował Larsen. Opis goni opis i nawet pojawiająca się akcja opisana jest tak mało dynamicznie, że powieki same opadają. Nie sądzę, by zamierzeniem autora było usypianie czytelnika, ale jednak miało to miejsce w moim przypadku. Po przeczytaniu raptem 120 stron miałem wrażenie jakbym przebrnął już przez 500, a tu jeszcze bez mała 300 do końca. I w sumie dobrze bo po przebrnięciu przez początek znalazłem coś w fabule co mnie zaciekawiło, a mianowicie historię rodziny Spiveta, spisaną w notatniku jego mamy. Bardzo fajny jest ten fragment i szkoda, że cała książka mnie tak nie pochłonęła.  Smętna to książka, ale zaiste pięknie wydana (i pewnie z przesłaniem, które jeszcze nie do końca do mnie dotarło). Nad jej wydaniem zatem troszkę się zatrzymam. Mój egzemplarz w twardej oprawie bardzo ładnie się prezentuje. Na okładce mamy związane z głównym bohaterem przedmioty umieszczone jakby w gablocie. 
Kremowy papier sprawia, że oczy nie męczą się tak szybko pomimo wymagającej skupienia treści. W środku pełno świetnych ilustracji oraz strzałek poprowadzonych wprost z tekstu na margines, gdzie dopisano coś istotnego budującego kontekst. Dopiski na marginesie jak dla mnie ciut za małą czcionką ale nic to. Gdyby nie ten ciekawy pomysł na urozmaicenie książki to nigdy nie znalazłaby się w moich rękach. Treści może bym nie żałował,  ale całej oprawy bardzo! Oto i przykłady (po kliknięciu w obrazek wyświetli się ciut większy):



Fragment mapy obrazujący podróż głównego bohatera do Waszyngtonu. Bardzo ładnie prezentuje się napis zapowiadający część drugą powieści.






 Przykładowa strona z dwoma obrazkami i strzałkami, o których wspomniałem wyżej. Spivet czyli nasz dwunastoletni narrator za pomocą obrazków, map i strzałek przybliża nam swój świat.







A tu już dwie strony. Czasem strzałki prowadziły z jednej strony na drugą niekoniecznie w z lewej strony do prawej. Ot taka psotna ta pozycja. Zdecydowanie książka nie do szybkiego poczytania, ale do postudiowania treści w głównym zrębie tekstu, na marginesach i obrazków.
Męczyło mnie zagłębianie się w przygody Spiveta i niesporo szła mi lektura tej książki. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że jest to pozycja ciekawie wydana i warta uwagi. Pewnie dla wielu Czytelników będzie to arcyciekawa lektura. Tego życzę!

INFO
Tytuł: "Świat według T. S. Spiveta"
Autor: Reif Larsen
Wyd.: Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie, 2010
Il. str.: 382
Cena detaliczna: 49,90

wtorek, 25 września 2012

Tarot w kawałkach

Idę sobie pewnego razu na uczelnie, przechodzę obok kiosku, a w oko rzuca mi się napis "TAROT" na fioletowym tle. Idę dalej, ale nie wytrzymuję i wracam przyglądnąć się temu co zobaczyłem na wystawie w kiosku. "Co ja pacze"! Talia Tarota Ridera-White'a za 9,90!!! Kupiłem. 

Czym się to DeAgostini nie zajmuje. Statki w kawałkach, kolekcje samochodów, samolotów, laleczek i sukieneczek, wszystko co człowiek może chcieć zbierać, to oni mu w formie kolekcji zaserwują. Tym razem dostaliśmy kolekcję kart Tarota.
W pierwszym numerze kolekcji cała klasyczna talia, całe 78 kart i to z pudełeczkiem oraz gazetką! W sumie to nie lada gratka dla kogoś kto Tarota lubi. Wybredni mogą kręcić nosem, że kolory nie są tak intensywne jak być powinny, ale i tak godnym uwagi jest sam fakt, że w takiej cenie dostajemy dobrej jakości karty, wydane we współpracy z włoskim  wydawnictwem Lo Scarabeo zajmującym się między innymi Tarotem. Gazetka dołączona do kart jest marna, ale tak naprawdę marna, pomimo tego iż konsultantem merytorycznym był Jan Witold Suliga - polski autorytet w dziedzinie Tarota. W sumie to nie w samej gazetce jest rzecz tylko w tej tali do niej dołączonej, no cóż. Poszperałem na stronie DeAgostini, by dowiedzieć się więcej na temat kolekcji. Kilka ciekawych talii miało się ukazać, ale już w zupełnie innej formie. I tu marketingowcy przeszli samych siebie. Ze spisu całej kolekcji dowiedziałem się, że w kolejnych numerach dostajemy 1/3 danej talii za 19,90. Zatem żeby zdobyć całą talię trzeba zakupić trzy numery za około 60 zł co i tak na ceny Tarota nie jest najgorszą opcją. Tu kolejny haczyk. Następne części danej talii przeważnie nie miały ukazywać się po kolei tylko np. dwa numery z talią Tarota Egipskiego, a kolejny numer z Tarotem Marsylskim. Takie fiku-miku, żeby najlepiej zamówić prenumeratę i niczego nie przegapić. Z tego co pamiętam oczywiście, bo obecnie strony www poświęconej tej kolekcji nie mogę odnaleźć.

Nie spotkałem kolejnych numerów z kolekcji Tarota od DeAgostini w kioskach. Na Polskim rynku wydawniczym sporo jest książek na temat Tarota (pisałem już o kilku z nich), jest także kwartalnik "Tarocista", którego co prawda w kioskach nie spotkałem (można zamówić przez internet), ale takiej publikacji kolekcjonerskiej wcześniej nie spotkałem i szkoda, że gdzieś przepadł ten ciekawy niestety trochę zmarnowany pomysł.

Odwiedź mnie na Lubimy Czytać i Facebooku ;)

piątek, 21 września 2012

Wspomnienie pewnego miesiąca

Książka, którą poczytywałem w miarę możliwości podczas wakacji w Kołobrzegu wreszcie doczekała się swojej kolejki i trafiła na bloga.
Kanwą, na której zbudowana jest powieść stały się protesty studenckie i późniejsze ich reperkusje mające początek w Paryżu, a które rozszerzyły swój zasięg na całą Francję w maju 1968 roku. Wydarzenia Maja 1968 doprowadziły do zmian w życiu społeczno-kulturalnym i politycznym Francji. Ale nie w tym rzecz. Kanwa kanwą, a sama książka opowiada o grupie amerykanów przyglądających się wydarzeniom z boku, by w końcu uwikłać się w studencką zawieruchę.
Główny bohater Jack Hartley ze swojej perspektywy przybliża nam życie paryskiej grupy amerykanów, skupionych wokół rodziny Gallagherów i oczywiście same studenckie rozruchy doprowadzające do strajku powszechnego w całej Francji. James Jones wykorzystuje rewolucje studencką do zobrazowania polaryzacji postrzegania świata widzianego oczami "młodych lewicujących" i "starych ze zgniłego establishmentu".  Jest więc młody idealista, student filmoznawstwa na Sorbonie Hill Gallagher i jego ojciec Harry producent filmowy. Obaj zamieszani w rewolucje. Hill od początku Harry na samym jej końcu i to bynajmniej nie z idealistycznych pobudek. Panowie ze swoimi odmiennymi podejściami do rewolucji ścierają się, a konflikt między nimi przybiera na sile przez niejaką Samanthe Everton - czarnoskórą dziewiętnastolatkę o bardzo dziwnych zwyczajach.  Mamy też plejadę innych ciekawych postaci zamieszanych w wydarzenia majowe. Weintraub podstarzały muzyk będący od początku po stronie studentów i Luisa żona Harrego popierająca syna, nie uczestnicząca jednak aktywnie w zajściach.
Tak pokrótce to wszystko zasadza się na chęci stworzenia nowej rzeczywistości, nowej moralności w idealnym nowym ładzie. Nowy ład społeczny ściera się z oporem starszego pokolenia, symbolem tegoż pokolenia staje się generał Charles de Gaulle - wytrawny polityk, któremu niestraszne studenckie rozróby.
Ciekawa to książka bo ukazuje bohaterów w trakcie przechodzenia próby. Wszyscy stają wobec nowej sytuacji i muszą udowodnić, że są w stanie jej podołać. Najciekawsze jest samo radzenie sobie z sytuacją kryzysową, a nie finał tych zmagań. Żmudna droga do zbudowania nowego obrazu siebie nieraz przedstawia się barwniej niż efekt końcowy. 

poniedziałek, 17 września 2012

Przegadana

Przegadaliście kiedyś sporo czasu na temat książki?Pewnie nie raz wam się to zdarzyło. Kilka dobrych godzin poświęconych na rozmowę na temat ostatnio przeczytanej publikacji. Nie chodzi tu o opowiadanie sobie wzajemnie fabuły przeczytanej książki bo dla osób, które danej pozycji nie czytały może być to zniechęcające do sięgnięcia po omawiany tytuł. Nie mówię, że to jest całkowicie złe, ale zdradzanie zakończenia książki raczej nie jest w dobrym tonie. Pisząc o rozmowie na temat książki mam na myśli wymienienie się refleksjami, naszym osobistym postrzeganiem zawartych w tekście treści. W moim przypadku nie zdarza się to często - niestety. Rzadko po prostu spotykam osobę, która przeczytała tę samą książkę co ja. Jeśli jednak już się uda z taką osobą spotkać i porozmawiać to zwykle dowiaduję się czegoś interesującego. Każdy z nas ma inne podejście, inną bazę emocjonalną, zatem zwraca uwagę na różne aspekty danego tekstu. A to ważniejszy jest wątek miłosny, to znowu sensacyjny czy kryminalny. Znam osoby ceniące sobie symbolikę zawartą w książce, odniesienia do kultury wysokiej czy popularnej, do religii i historii. Są to po prostu te rzeczy najbardziej działające na emocje czytelnika. Książka przegadana to właśnie taka książka, o której możemy rozmawiać i rozmawiać. Rozpatrywać zawarte w niej treści jak postępowanie bohaterów czy ich stosunek do świata pod różnymi kątami. Spoglądając na książkę, biorąc pod uwagę rożne jej aspekty,  niejednokrotnie odkrywamy jej drugie czasem nawet trzecie dno. Wielu z nas czytelników po prostu tylko czeka aż uwolni - podczas rozmowy - ze swojego wnętrza przemyślenia nagromadzone podczas lektury.

czwartek, 13 września 2012

Sny, wizje, marzenia


Miałem sny. Miałem wizje. Świetlane plany i obrazy tego kim nie byłem. Nie byłem, ale i nie wierzyłem, że jestem. Zaślepiony własnym poczuciem świadomości tego kim jestem, tego kim chce być, tego do czego dążę. Świadomości wad i zalet mgła, niczym bielmo na chorym oku, oślepiała i mamiła nieistniejącym.
Bolesna konfrontacja z rzeczywistością, z obrazem „MNIE” widzianym przez „NICH”. Tych samych wszędobylskich „NICH”, którzy otaczali moją osobę, których mijałem, z którymi rozmawiałem, byłem zwaśniony lub zaprzyjaźniony.
          Miałem sny, a piękne wizje wypełniały mi szary dzień. Szarą, deszczową egzystencję ćmy myślącej, że jest barwnym motylem. Ćmy lecącej do światła, do żaru ognia świecy, lecącej na pohybel, za wszelką cenę pragnącej spełnić swoje dążenie. Do światła.
            Coś pięknego, coś znaczącego zdążyło się. Miało się zdarzyć. Coś pięknego, co pozwoli uwierzyć w te sny, te wizje, które pielęgnowałem, a w które nie wierzyłem. Co pozwoli je zrealizować, wiarę zamienić w ciało. Martwego słowa szelest zapisywania na papierze, w nocy.
            Sam.
            Miałem Sny. Miałem Wizje.
           Znowu chce je mieć. Chce je czuć, dotknąć. Chcę by z płaszczyzny marzeń stały się realnymi.
To takie trudne…


środa, 12 września 2012

Życie i śmierć socjopaty

Tomasz Płachta jest socjopatą. Wraca potajemnie z Londynu, gdzie jego kretyński charakter nie pozwolił mu zrobić kariery scenarzysty w telewizji. Wszędzie widzi niebezpieczeństwo dla  swojego wątpliwego istnienia. A to pani w sklepie kaszląc chce go zarazić jakąś śmiertelną chorobą, to znowu podejrzewa swojego chomika, który go ugryzł o wściekliznę. Przez całą książkę główny bohater mnoży powody, żeby go nie lubić. Do ostatniej kartki miałem nadzieję, że druga część tytułu będzie prawdziwa i poniesie on śmierć. Nie poniósł - niestety. Mam nadzieję, że nikomu nie zepsułem "przyjemności" czytania tego barachła pisząc, że Płachta nie zginie na końcu.  Już od pierwszych stron tej książki miałem ją ochotę potargać i wywalić do śmietnika (sic!). Tak, dokładnie miałem ochotę walnąć tym "cudem" i zapomnieć, że wydałem na to aż 5zł ech. Prawie 400 stron - za przeproszeniem - pieprzenia o niczym. Bzdurna historia, bzdurnego bohatera. "Przypadki" z tytułu doskonale opisują zawartość. Akcja toczy się od przypadku do przypadku, od zdarzenia do zdarzenia, wszystko bez znaczenia, napisane tylko po to, żeby zobrazować w przerysowany sposób polską rzeczywistość. Aż się odechciewa czytać takie rzeczy. Niby jest w tym sporo prawdy i wyłania się jakiś tam obraz społeczeństwa, ale pozbawione jest to jakiejś głębi. Pewnie tej głębi wcale tam miało nie być albo ja mam zbyt plebejskie podejście do tego i nie znam się na postrzeganiu świata przez intelektualne elity. Ja dziękuje za takie postrzeganie świata i za takie elity. Nie powiem zaśmiałem się rzewnie momentami bo dawno takich piramidalnych bzdetów nie czytałem. Historia poprowadzona jest umiejętnie pomimo tych "przypadków" i pewne szczegóły jak ten z bransoletką z kolorowych koralików są ciekawe, ale ech. Myślałem, że nic gorszego i głupszego  niż "Ja czyli 66 moich miłości" mi się nie przytrafi w najbliższym czasie, a tu proszę taka niespodzianka. Jeszcze co do wydania książki. Jest po prostu okropne. Dobrze, że zapłaciłem tylko 5zł bo jakbym wydal na tę książkę 35 to nieprzytomnie bym się wkurzył. Paskudna okładka i strony (na szczęście nie wszystkie) jakby odbijane na kserze. Ech, ech... I sam chyba teraz na socjopatę jakiegoś wyszedłem.

niedziela, 9 września 2012

Mediapolis

Oto wizja przyszłość przedstawiona przez Tomasza Kopeckiego w książce "Mediapolis": betonowe, mroczne miasto owładnięte przez zbrodnie, występek i społeczeństwo kierowane przez Pierwszego Kapłana za pomocą absurdalnych dekretów i telewizorów, których nie sposób wyłączyć. Na przeciw złowrogiemu systemowi staje człowiek o imieniu Abel. Historia jakich wiele. Co rusz to jakaś wizja społeczeństwa jutra przedstawia się jako istne piekło. Opis miasta także trąci myszką. W zasadzie nie różni się od innych opisów mrocznych, betonowych miast przyszłości. Książka ma jednak klimat swoisty na przykład dla serii gier komputerowych Fallout.
Źli, rządni władzy kapłani, przemytnicy, rabusie, łowcy nagród, konfidenci, handlarze narkotykami i zwykli obywatele - oto przekrój społeczeństwa Mediapolis. Cała historia robi przygnębiające wrażenie. Poznajemy bohaterów uwikłanych w różne mniej lub bardziej legalne interesy. Mieszkańcy miasta pozbawieni są właściwie wolnej woli. Wszystkim steruje Pierwszy Kapłan Julio nabijając kieszeń swoją oraz organizacji IRN. Tytuł książki i jednocześnie nazwa miasta są znaczące - nie będę wyjaśniał, kto po książkę sięgnie dowie się szczegółów. Każda jednostka, zamieszkująca pilnie monitorowane miasto, wybijająca się ponad przeciętność musi zostać albo zlikwidowana albo zwerbowana do służby Najwyższemu Kapłanowi. Główny bohater Abel w poszukiwaniu ukochanej Anny pakuje się w nie lada tarapaty, staje się także obiektem poszukiwań sił rządowych. Na swojej drodze spotyka nieoczekiwanych sprzymierzeńców.
Książka Kopeckiego to ciekawa pozycja, odniosłem jednak wrażenie, że w pewnym momencie autorowi przestało się chcieć ciągnąc dalej historię i zakończył ją w mało satysfakcjonujący sposób. Może jest to zapowiedzią kolejnej części, tego nie wiem. Wytrawnych fanów science fiction książka może rozczarować. Warto się zapoznać nie rozbudzając zbytnio swoich oczekiwań.

środa, 5 września 2012

Pobawmy się w ... Berka!

Chyba każdy z nas bawił się za młodu w berka. Dziecięca zabawa, szalona bieganina powodująca na podwórku niemały ferment. Lubię sięgać po książki, które powodują emocje. Rozpalają dyskusje, a samo ich pojawienie się na rynku księgarskim poprzedzone jest falą spekulacji i plotek. Najlepiej, kiedy wszystko dobywa się w atmosferze skandalu. Dobrym przykładem jest książka mająca dziś swoją polska premierę czyli "Pięćdziesiąt twarzy Greya".
Niemały ferment niczym podwórkowa zabawa spowodowała książka Marcina Szczygielskiego "Kroniki nierówności vol. 1 Berek" ze sławetną już przedmową Tomasza Raczka. Media wprost oszalały powodując, że po pierwsze wydanie "Berka" sięgnęło znacznie więcej osób niżby miało to miejsce bez tej spektakularnej reklamy. Tak sądzę. Szeroko komentowana książka doczekała się adaptacji teatralnej.
O czym rzecz jest? W sumie to można powiedzieć, że o zabawie w berka dwóch dorosłych osób. Starsza pani Anna i młody pracownik agencji reklamowej Paweł, co rusz robią sobie na paskudę. Ona nienawidzi go za to, że jest gejem, on jej, bo jest ultrakatolicką, moherową zmorą. Oboje chcieliby uchodzić za osoby pokrzywdzone przez drugą stronę nie widząc winy w sobie. Z Anny jest taka katoliczka jak ze mnie hodowca latających słoni. Swoim postępowaniem wobec Pawła, a także własnej córki zaprzecza temu w co wierzy. Paweł natomiast pogrążony jest w poszukiwaniu miłości, użalaniu się nad sobą u swojej psychoterapeutki przez co nie dostrzega rzeczy, które sam robi źle. Bohaterowie nie są świętoszkami, maja swoje słabości, swoje odrębne światy na pierwszy rzut oka nie do pogodzenia. I tak się to wszystko toczy i przeplata. Narracja oczami Anny przeplata się z narracjom z punktu widzenia Pawła. Daje to bardzo fajny efekt. Powieść Szczygielskiego czyta się szybko i przyjemnie. Trywialne przepychanki między bohaterami niejednemu z Czytelników dadzą do myślenia nad małością swoich postępków. Wystarczy przecież, że kogoś nie znamy i nie rozumiemy, a od razu odrzucamy jego punkt widzenia, nie chcemy poznać tego "jego świata". Zalatuje tu truizmem, ale prawda jest taka, że najpierw trzeba spróbować poznać punkt widzenia drugiej osoby, by móc ją lepiej zrozumieć. Najważniejsze to chcieć i dać się poznać. Ta zasada obowiązuje także w innych sferach życia, nie tylko w relacjach międzyludzkich. 

niedziela, 2 września 2012

Demon w krainie Siedmiu Królestw

"Król Demon" i "Wygnana Królowa" to dwie pierwsze części serii fantasy, której akcja rozgrywa się w krainie Siedmiu Królestw. Cinda Williams Chima powarzyła się na nie lada zadanie stworzenia świata alternatywnego (zresztą jak inny twórcy fantasy) i udało się jej to całkiem zgrabnie. Zawsze tworząc nowa scenerię książkowych wydarzeń, autor naraża się na porównania chociażby do Tolkiena, będącego dla wielu guru w tej dziedzinie. Stworzył on przecież najbardziej spójny i barwny świat dla swojej opowieści. Stworzył mitologie, rasy i języki - cały świat od podstaw. Autorka serii rozgrywającej się w Siedmiu Królestwach zaprezentowała ciekawą historię, gdzie rządy sprawuje królowa wspierana przez rodowe klany i magów. Klany strzegą ciągłości rodu królewskiego, wytwarzają magiczne amulety, bez których magowie nie mogą używać swoich mocy. Klany i magowie nie darzą się zaufaniem. Wzajemnie sobą pogardzają. Wszystko to ma swoje źródła w historii królestwa związanej z tytułowym Królem Demonem. Historii o miłości, wojnie i wielkiej magicznej mocy. O zmagania magów żądnych władzy z klanami i wyniku tejże konfrontacji, której pokłosiem jest obecna sytuacja państwa. Bohaterowie serii stają się mimowolnymi uczestnikami ponownej wali o wpływy i władzę. Odkrywają skrywane od wieków sekrety, które diametralnie zmieniają ich życie. Tak z grubsza wygląda zarys tematyki książki. 
"Król Demon" jako pierwsza cześć cyklu wprowadza nas do Krainy Siedmiu Królestw, poznajemy bohaterów i historię o tytułowym Królu Demonie. Właściwie to nawet dwie wersje tej legendy - oficjalna, uznaną przez państwo i tę drugą zupełnie odmienną, nieznana ogółowi społeczeństwa. Bohaterowie to cały przekrój społeczeństwa ukazanego w książce. Od królowej Fells, jej córki Raisy ana'Marianny i Wielkiego Maga Bayara poprzez członków klanu Demonai po Hana ulicznego rozbójnika zwanego bransoleciażem z racji noszenia na ręce bransolet, których nie może ściągnąć. Bransolety owe stanowią także swoisty symbol zniewolenia i tajemnicy związanej z przeszłością i przyszłością Hana. Dworskie intrygi, miłosne zaloty i odkrycie zaskakującej prawdy. To wszystko i jeszcze więcej w pierwszym tomie serii.
"Wygnana Królowa" przybliża losy bohaterów już po odkryciu szokującej prawdy. Był to nie lada szok dla Hana i jego klanowego przyjaciela Tancerza. Nie będę jednak zdradzał co było tak szokujące, co zmieniło życie bohaterów i ich dotychczasowe postrzeganie świata. Jest to oczywiste, zabiłbym tym samym chęć sięgnięcia po książkę Williams Chimy. Perypetii bohaterów w drugiej części cyklu jest co niemiara. Koncentrują się one na odkrywaniu kolejnych sekretów, zawiązywaniu niepewnych sojuszy. Porwania, podchody, tajemne szkolenia i uczucie zagrożenia - akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Tradycyjnie nie zabrakło wątków miłosnych . Atmosfera się zagęszcza, a uczucie to potęgowane jest przez polityczne roszady i przetasowania. Książka zwiastuje nadejście burzy, która prawdopodobnie rozpęta się na dobre w części trzeciej, a epicentrum osiągnie w czwartej. Na to zresztą liczę.

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...