sobota, 28 sierpnia 2010

Guma, guma do żucia!

Przykleja się do butów, do spodni, a co bardziej niefrasobliwy (słodka niefrasobliwość rzecz irytująca) użytkownik miał nie raz posklejane nią włosy. Co ma guma do żucia do książki? Jacek Wojciechowski jako jeden ze sposobów zwalczania fonetyzacji (najogólniej rzecz ujmując mamrotania pod nosem tego co czytamy) proponuje właśnie żucie gumy. Nie walka z zaburzeniami czytania skłoniła mnie do sięgnięcia po gumę do żucia.  Może by tak porównać żucie gumy do czytania książki? Czytelnika do konsumenta gumy balonowej? Horror, thriller, powieść obyczajowa, jak miętowa, porzeczkowa, cytrynowa guma balonowa. Koneser książki, jak koneser gumy balonowej. Dwie bliskie człowiekowi czynności rzucie i czytanie. Czytanie ma zbawienny wpływ na nasz intelekt, ale żucie gumy też bo zmniejsza napięcie nerwowe. Z drugiej strony obie czynności mogą niektórym podnieść ciśnienie i zszargać nerwy, szczególnie świadkom bezczelnego mlaskania gumy na lekcji, czy też perfidnego czytania książki pod ławką. Nikt nie lubi być lekceważony, a zarówno książka jak i guma balonowa stały się uczniowskim symbolem walki z dyktaturą myśli i zwyczajna nudą. Czy to jednak nie za mało, aby postawić znak równości między czytaniem i żuciem gumy? Obie czynności sprawiają nam przyjemność. Wiadomą sprawą jest to, że człowiek niechętnie wykonuje czynności, które nie są przyjemne, unika ich. Tak samo książka jak i guma balonowa mają swoich przeciwników jak i zwolenników. Uogólniając, czytanie i rzucie są przyjemnymi czynnościami, pozwalają się odstresować, zatopić w świecie własnej lub opisanej przez autora fantazji, absorbują do tego stopnia, że możemy stracić kontakt z rzeczywistością (niestety nie na zawsze ech). Nie łatwo porównać te dwie czynności. Jak można coś tak skomplikowanego jak czytanie,  którego proces jest przedmiotem badań, stawiać na równi z czymś tak trywialnym jak żucie gumy?  Mnie o to nie pytaj, ja tu tylko piszę.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Raczkiem nieboraczkiem przestać być

Idzie rak nieborak, idzie tyłem czyli wspak... Do nieszczęsnego skorupiaka przyrównał się zapewne niejeden czytelnik mający ochotę obkupić się w nowości wydawnicze. Owe światowe i krajowe bestsellery, spoczywające na pólkach jak drogocenne skarby cenami często im dorównują. Cena potrafi skutecznie odstraszyć od książki. Żadnemu bywalcowi Empiku nie obcy jest widok młodszych i nieco starszych czytelników przesiadujących w kątach z różnymi książkami. W niewygodnych pozycjach zaczytują się korzystając z możliwości darmowej lektury. W moim przypadku proceder taki doprowadził już nie raz do efektu raka nieboraka. Jeśli już mam zamiar wydać pieniądze na książkę to chce, by była w idealnym stanie. Ogólna dostępność i swoiście popkulturowy obyczaj czytania książki w księgarni osobie, która poza przymiotami treści ceni sobie także wygląd książki, często odbiera ochotę do jej zakupu. Ratunkiem są centra taniej książki. Nie tylko przyciągają rozsądnymi cenami. Sprawiają, że nie czujemy się jak rak nieborak. Asortyment może i nie jest najnowszy, ale jest coś w każdym z nas, co sprawia, że lubimy poszperać, poszukać. Nie zapominajmy jednak o domach książki jakimi są biblioteki. Doskonałe miejsce dla każdego kto lubi poczytać, a nie odczuwa potrzeby gromadzenia własnego księgozbioru. Chciałem pominąć sprawę książek elektronicznych, niestety nie mogę tego zrobić. Nie dość, że są niedrogie, często darmowe to właściwie nie zajmują miejsca. Nie powodują u mnie efektu raka nieboraka, ale nie jestem ich fanem. Możliwe, że to przez przywiązanie do bardziej namacalnych przedmiotów. Niepodważalnym faktem jest myśl, że każdy z nas czytelników ma swoje sposoby jak pokonać wewnętrznego raka.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Czasu zżeraczka

Każde stuknięcie palca w klawiaturę, odgłos tykającego nakręcanego na starą modłę zegara, kolejna zmieniająca się w odtwarzaczu mp3 piosenka sprawia, że upływ czasu staje się bardziej namacalny. Może nie tak jak przybywające z roku na rok zmarszczki sprawiające, że twarz coraz bardziej upodobnia się do suszonej śliwki, ale jednak. Czas jest dobrem jak każde inne, warto z niego korzystać w przemyślany sposób. Podjęcie refleksji nad tym co robimy, tym samym na co poświęcamy czas nie każdemu przychodzi z łatwością. Warto jednak taką refleksję podjąć. I książka bierze czynny udział w skradaniu nam cennego czasu. Jednak czas poświęcony na lekturę dobrej literatury, książki, z której wyniesiemy coś więcej niż tylko zbiór miałkich frazesów, nie jest czasem straconym. Niestety nie każdy czytelnik potrafi odpowiednio wybrać (chwała mu, że w ogóle czyta!). "Wykształcenie dało ludziom umiejętność czytania, ale nie nauczyło ich umiejętności wyboru literatury. To właśnie jest źródłem sukcesu brukowej literatury" te słowa wypowiedziane niegdyś przez George'a Macaulaya Trevelyana, powodują, że zastanawiam się na kim spoczywa obowiązek nauczenia ludzi co czytać. Ilu ludzi na świecie, tyle powodów, dla których sięgają po książkę. Proces dojrzewania czytelniczego rządzi się swoimi prawami. Czy jednak można zgeneralizować wszystko do kilku faz i uznać, że sprawa jest zamknięta? Od rodzicielskiego czytania dziecku na dobranoc do samodzielnego wyboru literatury poprzez fascynacje baśnią, powieścią przygodową, obyczajową itp? Rodzic, nauczyciel, bibliotekarz kto zmusi nas byśmy nie "marnowali" czasu na to co sprawia nam przyjemność, na specyficzną używkę jaką może i pewnie jest książka. Nieustający karnawał XXI wieku, ogólna dostępność treści drukowanych w przeróżnych formach i odmianach sprawiły, że książki z "wysokich półek" niebezpiecznie zbliżyły się do poziomu bruku. Myślę, że najważniejsze jest być świadomym. Wiedzieć co czytamy i dlaczego akurat to czytamy, nawet jeśli jest to przysłowiowa "literatura brukowa". Trywialne zabijanie czasu to jednak nie najlepsza motywacja do czytania. Człowiek wymyślił niezliczoną ilość tych "zabijaczy czasu", możliwe, że zapomniał o takim małym kłopotliwym szczególe. Zabitego czasu już nie wskrzesi.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Samouzdrowienie złotej rączki

Problemy małżeńskie? Dzieci Cię nie słuchają, a pies woli być głaskany przez znienawidzoną sąsiadkę plotkarę? Kolejny świetny biznes nie wypalił bo wolałeś/aś spać zamiast wcześniej otworzyć podwoje sklepu? Masz pryszcze, haluksy albo ciągle boli Cię głowa? Może nie radzisz sobie z wystrojem domu lub pakowaniem prezentów w Twoim nowym przeznaczonym specjalnie do tego celu pokoju w Greenwich? Nie martw się! Zawijaj kiece i biegiem udaj się do najbliższej dobrze zaopatrzonej księgarni. Tam niczym w aptece znajdziesz lekarstwo w formie poradnika. Przed użyciem skonsultuj się jednak z księgarzem lub biblioterapeutą, gdyż każde niewłaściwe użycie poradnika może spowodować niepożądane skutki uboczne. Poradnik zaspokaja potrzeby trzech rodzajów ludzi. Pierwsi to Ci, którzy przeświadczeni o swojej życiowej mądrości, przepełnieni chęcią pomocy innym piszą poradniki spełniając swoją życiową misję. Po drugiej stronie poradnika stoi zwykle szary człowiek z kompleksami, który chłonie wszystkie wlane na papier mądrości. Jak wiemy papier wszystko przyjmie czego nie można powiedzieć o człowieku. Dobra rada zawsze w cenie. Dobrze przekazane przez poradnik treści "dydaktyczne" niejednemu pomogły.

Problem zaczyna się w tedy, kiedy całą odpowiedzialność za to co robimy zrzucamy na poradnik. Wielu ludzi już dawno temu wymieniło mózgi na poradniki. Ta skrajność, której nie sposób się wyzbyć wynika prawdopodobnie z przeświadczenia, że przeczytanie poradnika wszystko załatwi. Zupełnie z boku, patrząc jakby z ukosa z szelmowskim uśmiechem stoi trzeci użytkownik poradników. Dobiera on poradnik nie pod kątem problemu jaki go dręczy lecz zwraca uwagę na pozytywne przesłanie, zawarty w nim humor. Konfrontuje swoje poglądy z poglądami autora, nie przyjmuje ich bezkrytycznie. Poradnik nie jest zły. Nie ma złych książek, są tylko źli czytelnicy. Poradnik nie rozwiąże Twoich problemów jeśli Ty sam nie weźmiesz się z nimi za bary, nie wypchniesz ich za drzwi tak jakbyś wypychał drogi Czytelniku niechcianego akwizytora sprzedającego perskie dywany.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Wrednych kucharek 6

Znam jedną kobietę, której zupy przeszły już do legendy. Przepis (zapewne autorski) wygląda mniej więcej tak: 3 ziemniaki, marchewka, 5 litrów wody, kostka rosołowa, trochę śmietany. Wszystko zagotuj, zakuć śmietaną i gotowe, smacznego! Niesamowita wodziana, która w zależności od koloru i wykończenia przybiera nazwy od rosołu do pomidorowej poprzez krupnik. Kobieta, o której mowa zapewne nie miała nigdy w ręku książki kucharskiej. Skarbnice tysiąca i jednego przepisu, z których czerpią całymi garściami nasze babcie i mamy. Niczym księgi czarnoksięskie przechowywane są w domach od pokoleń. Cenne porady, przepisy do smaku doprawione są urokliwymi przedstawieniami idealnej potrawy. Niczym magiczne ingrediencje, mieszamy naszą zupę według przepisu zgodnie lub w przeciwnym kierunku do ruchu wskazówek zegara tak jak w księdze zapisano. Gotowanie to magia, atrybutem tej magii, książka kucharska. Sięgajmy po nie, wertujmy je, cieszmy się nimi. Księgarnie oferują nam książki kucharskie dotyczące kuchni mniej lub bardziej egzotycznych, ja zachęcam (pewnie jeszcze nie raz będę) poszperajcie w szafach, komodach, zapytajcie babcie o starą wysłużoną książkę kucharską. Jeśli uda wam się jakąś znaleźć to gratuluje. Czas stać się czarodziejem i z niej skorzystać! Przyodziać fartuch, uśmiechnąć się jak Martha Stewart, zgromadzić rzeczone magiczne ingrediencje i brać się do dzieła. Do dzieła wielkiego jak wielkie są książki kucharskie! Korzystajcie z nich chłopcy i dziewczęta, aby nigdy nie przydarzyło się wam jedzenie zupy pomidorowej z liśćmi buraka, abyście zadając pytanie co owe liście robią w pomidorowej nie usłyszeli, że to barszcz ukraiński!

sobota, 14 sierpnia 2010

Publikacje kultowe część I: VOGUE

Pierwsza cześć mojego cyklu poświęconego różnym publikacją, które zostały okrzyknięte mianem kultowych. Trudno odmówić tego miana magazynowi VOGUE. Biblia mody, która doczekała się edycji w wielu krajach na całym świecie. Mało który tytuł tak wrósł w kulturę masową. W jednym z seriali komediowych główna bohaterka nawet żartuje, że na pokazie mody pojawiła się ekipa Abisyńskiego Vogue'a. Bohaterka innego serialu pisze do Vogue'a artykuły. Madonna śpiewała swojego czasu "Vogue, Beauty's where you find it" i temu podobne historie. Piękna, w magazynie, którego stery twardo od lat trzyma "Editor in Chief" (jak głosi stopka redakcyjna, którą niełatwo odnaleźć w przepastnych czeluściach pisma) Anna Wintour wystarczy dla każdego. Sama redaktor naczelna to osoba legendarna, zrośnięta z magazynem tak, że słysząc Wintour myślimy Vogue i na odwrót. W Nowym Jorku nigdy nie byłem. Z opowieści jednak mogę wywnioskować, że Vogue jest jak NY. Przepastny (z okładki krzyczy napis "798 Pages of BRILLIANT FALL FASHION"), kolorowy, pełen reklam znanych domów mody jak Chanel czy Gucci, pachnący od próbek perfum, przepełniony tysiącem świetnych fotografii.  Vogue przyciąga, jest jak magnes. Kto nie chciałby trafić na okładkę tego magazynu, gdzie goszczą największe gwiazdy? O ilości takich osób świadczy portal Nasza Klasa. Nie trudno znaleźć tam siermiężne i przaśne fotomontaże, na których widnieją puste twarze wkomponowane w okładkę Vogue.  Polska nie doczekała się swojej edycji. Bo kto miałby stanąć na czele polskiego Vogue? Kto miałby trafić na co miesięczną okładkę? Czego reklamy miałby tam być?

czwartek, 12 sierpnia 2010

Rąbkiem oka widziane



Długo wpatrywałem się swoim „sokolim” okiem na okładkę książki, która wzbudziła we współpasażerce jadącej ze mną pociągiem niebywały uśmiech. W końcu zza mgły astygmatyzmu dostrzegłem tytuł publikacji, twardo dzierżonej przez rozbawioną kobietę. „Rozwód niedoskonały” Krystyny Nepomuckiej. Tytuł zupełnie mi nieznany dlatego też postanowiłem poszukać informacji dotyczących tejże książki. Opisy znalezione w Internecie okazały się strasznie lakoniczne. Parafrazując,  Nepomucka opowiada o losach kobiety z patologicznej rodziny. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wszystko odbywa się podczas wojennej zawieruchy, która to pozwala głównej bohaterce zdobyć wykształcenie, całość przepełniona jest specyficznym poczuciem humoru. Nasuwa się pytanie. Czy te lakonicznie wzmianki mają mnie zachęcić do sięgnięcia po książkę Nepomuckiej Krystyny? Czy też rozbawienie kobiety widzianej w pociągu? Reklamowanie książki „specyficznym humorem”, „lekkością pióra autora” już do mnie nie przemawia. Reakcje ludzi, czytających książki według mnie są najlepszą rekomendacją, aby sięgnąć po daną pozycję. Nie daje to pewności, że książka nam się spodoba. Nigdy nie mamy takiej pewności. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie ufam większości recenzji czy „zajawek” umieszczanych „z tyłu” książki. Pamiętajmy jednak, że każdy z nas został inaczej ukształtowany przez życie co sprawia, że odmiennie odbieramy czytane treści. Jedną osobę coś strasznie bawi, do drugiej zupełnie to nie przemawia. Zachęcam wszystkich do przyglądania się temu co czytają w pociągach, autobusach lub na ławkach w parku napotkani ludzie. Nie jest żadną rewelacją stwierdzenie, że w ten sposób można trafić na niesamowite perełki.

środa, 11 sierpnia 2010

Skrob, skrob ilustruję...

Spielbergowski rekin czy superexpressowski przebiegły ślimak? Nieważne co wolisz lub czego bardziej się boisz. Rekin w przeciwieństwie do ślimaka raczej nie zje Twojej sałaty. Jednak nie o przerażającej gawiedzi rzecz będzie lecz o ilustracjach towarzyszących temu co czytamy. Książka, czasopismo, czy też gazeta zwykle okraszona jest kilkoma sugestywnymi obrazkami. Nic nie pobije tabloidu gdzie obraz gra pierwsze skrzypce, a tekst jest jedynie mniej lub bardziej wybrednym dodatkiem. Nic tak nie poprawia nastroju z rana jak rzucający się w oczy nagłówek „Ślimaki zżerają Polskę!” do którego dodano fotografię krzyżówki ślimaka i piranii podpisanej: „przebiegle ślimaki pożrą wszystko, co stanie na ich drodze”. Mało tego! „Są wielkie, oślizgłe i przebiegłe.” Nie wątpię, że niejedna emerytka się przeraziła tym opisem jak z horroru. Daję głowę, że niejednej osobie ten ślimak śni się po nocach. Po co właściwie rozpisuję się o tym ślimaku, skoro miałem pisać o ilustracji? Stanowi to po prostu świetny przykład współgrania ilustracji z tekstem. Powodzenie dobrej ilustracji uzależnione jest od tego jak wtapia się ona w tekst. Na barkach każdego autora ilustracji, nie ważne czy książkowej czy tabloidowej spoczywa odpowiedzialność, za to jak ukaże świat przedstawiony w tekście. Oddanie klimatu grozy, nostalgii, radości lub zwykłej taniej sensacji pozwala nam przyjemniej spędzić czas z dowolnym ilustrowanym tekstem. Dostosowanie ilustracji do odbiorcy tekstu to klucz do sukcesu. Ze zgrozą myślę, że gdyby nie długa tradycja ilustrowania tekstów, to nigdy bym tego ślimaka nie zobaczył, który z tej tradycji wyrósł. Wszystkim serdecznie polecam odwiedzenie strony The Schoyen Collection www.schoyencollection.com/ ,gdzie możemy zobaczyć wiele wspaniałych przykładów ilustrowania książki. Nie byłbym sobą, gdybym swojego teksu, który jedynie zasygnalizował problem ilustrowania tekstów, nie okrasił wariacją na temat owego ślimaka przewodniego. Zachęcam do samodzielnego zgłębiania tematu. Księga z Kells ze swoimi skarbami czeka!

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Wstępniak Pana Grzegorza

Książka. Zapewne czytając te słowa nie jeden obiekt książką zwany leży/stoi w zasięgu Twojego wzroku. Mniej lub bardziej ładnie wydane, chude i grube, małe i duże, lubiane i nienawidzone, książki towarzyszą nam przez całe życie, nie wspominając już o czasopismach. Ludzie piszą w internecie o wszystkim. Dlaczego więc nie pisać właśnie o książce? Od zawsze interesowały mnie książki. Świat serwuje nam tyle pozycji rocznie, że nie sposób wszystkiego ogarnąć.  Moje zdanie może i jest kontrowersyjne, ale uważam, że książka w jakimś stopniu wrosła w popkulturę, stała się jej częścią. Powiem więcej. Książka doskonale odnajduje się w tej ferii barw, kolorowych napisów, tego całego pop bałaganu. Warto o niej pisać, dyskutować, mieć własne zdanie. Wyciągnij drogi Czytelniku rękę do książki. Nie po książkę, a właśnie do książki. Zaprzyjaźnij się z nią. Spójrz jak wydawca się postarał (lub nie) wydając dzieło klasyczne, zbiór opowiadań czy też dowolną inną pozycję (uwierz mi, jest w czym wybierać).

Niebezpieczne sny

Jedną z funkcji literatury, także tej młodzieżowej (a może przede wszystkim?), jest przekazywanie treści, które w jakiś sposób wpłyną na nas...